W domu
pachnie szarlotką, za oknem piękny pejzaż, promienie słońca
odbijają się od kolorowych liści, barwne refleksy tańczą na
kuchennej ścianie. Zaraz zaraz to chyba już jesień...dopiero co
wyjeżdżałam na wieś a znów jestem w mieście...
To jest
właśnie względność czasu .
Tegoroczne
wakacje minęły bardzo szybko a to dlatego, że z własnej
nieprzymuszonej woli dołożyłam sobie pracy.
- Po pierwsze
chciałam zadbać o obejście, podczas nieobecności mężczyzn
zdecydowałam się na koszenie. Zaoszczędzę czytelnikom szczegółów opisując
jaki to odprawiałam ceremoniał by kosiarkę uruchomić nadmienię
jedynie, że skoszenie trawnika wkoło domu i w sadzie to 5 godzin
dreptania za furgoczącą maszyną i odganiania się od gzów -
bąków. Kiedyś tak drepcząc miałam w kieszeni telefon z włączonym
gps-em pokazał mi, że pokonałam odległość 12 km (a i tak nie
skosiłam wszystkiego). Lato tego roku mieliśmy ciepłe i wilgotne,
trawa rosła dorodna zresztą nie tylko trawa, i teraz czas przejść
do: ”po drugie” .
- Po drugie
uaktywniłam się kulinarnie, przerabiałam wszystko co wyrosło na
naszym poletku doświadczalnym. Ponadto przesympatyczni sąsiedzi
widząc moją radochę z ekologicznych jarzynek obdarowali mnie sporą
ilością kabaczków, cukinii i do tego zdradzili pewien sekret. Otóż
5 km od nas jest wieś, w której pewna Pani prowadzi gospodarstwo
rolne, plony (wszystko świeże i pachnące) sprzedaje w maleńkim
sklepiku, przy swoim domu.
Pojechałam
na zakupy, znalezienie sklepiku, który nie ma szyldu było nieco
kłopotliwe, pytałam tubylców o drogę, w końcu usłyszałam: o to
tam, tam Pani wejdzie tą furtką i w tamtym domu na dole jest
zieleniak...... Jak dotarłam na miejsce, nie żałowałam z półek
uśmiechało się do mnie kilka rodzajów pomidorów, papryki,
ogórasy a z misy na podłodze radośnie machały zioła w tym
bazylia …. nie mogłam sobie odmówić do domu wróciłam z 2
koszami pełnymi warzyw i jarzyn.
Wieczorem
siedziałam na nagrzanym tarasie zajadałam sałatkę z pachnących
słodkich pomidorów doprawioną świeżą bazylią, podziwiałam
zachodzące słońce – jak bym była w Toskanii.
Zakupy w
małym sklepiku stały się rytuałem. Oczywiście nie wszystkie
wiktuały zjadałyśmy, sporą a raczej większą część pchałam w
słoje robiąc: sałatki, marynaty i lecza. Po krotce można by rzec,
iż jestem dobrze przygotowana na zimę, piwniczka zapełniła się
przetworami.
Wakacje to
na szczęście nie tylko kosiarka i słoiki był też wyjazd w
góry, były wyprawy rowerowe, przygody duże i małe, spotkania z
znajomymi ogólnie było FANTASTYCZNIE !
Kukurydza za płotem osiągnęła prawie 3 m wysokości, doskonale osłaniała nas przed wiatrem.
Podczas jednej z wypraw wypatrzyłyśmy takiego oto ptaszka po konsultacji z atlasem córcia stwierdziła iż jest to prawdopodobnie Łozówka .
Niesamowita tęcza tak na pożegnanie z wakacjami i wsią.