sobota, 13 czerwca 2020

Aneksja podwórka

Przyzwyczaiłam się do faktu, iż co jakiś czas pojawiają się na podwórku nowi lokatorzy. I tak zając zwany potocznie pasztetem strzyże systematycznie trawnik (nic na to nie poradzę, że to co kica i posiada  długie uszy kojarzy mi się z Babcinym pasztetem – smaki dzieciństwa ) Pasztet nie wyrządza szkód, nie obgryza drzewek, jest zainteresowany soczystym mniszkiem lekarskim. Niech sobie kica.

Tej wiosny przed domem wypatrzyłam bażanta wraz z bażancicą. Wyrośnięte dzikie kury paradują co rano po ogrodzie, wyjadając tłuste robaki. W tym przypadku też nie mam nic przeciwko bowiem mniej robaków to szansa dla warzyw w ogródku. Jednak by obraz wsi nie był taki słodki i sielski na skraju lasu graniczącym z naszymi włościami zaczął pokazywać się lis. Widuję jak Rudzielec bezszelestnie przemierza drogę kierując  się w stronę wsi, czasem w pysku niesie jakąś upolowaną zdobycz, pewnie ma rodzinę na utrzymaniu, takie  są prawa przyrody, rozumiem to. 

Nie tak dawno  rozbójnik postanowił zaanektować nasze podwórko. Przyłapałam go jak późnym wieczorem wszedł na taras, przylepiwszy nos do balkonowej szyby sprawdzał co dzieje się w salonie.   Poczułam się nieswojo, burknęłam do niego: „idź sobie, nie bądź taki ciekawy”. Lis odszedł, chyba nieco obrażony. Następnego ranka wychodząc przed dom z kubkiem porannej kawy natknęłam się na wielkie lisie guano pozostawiane na progu wejściowych drzwi, to oznacza przejęcie terenu ! Nie jestem zadowolona z takiego obrotu spraw, działania wojenne lisa trwają w najlepsze, regularnie  pozostawia swoje kupy przed głównym wejściem, drzwiami balkonowymi a nawet przed bramą.  Cierpliwie sprzątam „smrodliwe miny” dając mu do zrozumienia, iż aneksja podwórka nie wchodzi w rachubę. 

czwartek, 4 czerwca 2020

Niecodzienni goście

Nasz ostatni wyjazd na Rancho obfitował w niecodzienne spotkania i przygody. Zaraz po wyjściu z samochodu powitała nas iście apokaliptyczna chmura zwiastująca deszcz. Dlatego  całe popołudnie spędziliśmy krzątając się po i wokół domu. Wieczorem byłam już tak umęczona porządkami, iż marzyłam tylko o przytuleniu się do poduszki.  Przed snem otworzyłam okno w sypialni by nieco przewietrzyć oraz spojrzeć na rozgwieżdżone niebo. Kiedy po cichu szeptałam gwiazdą dobranoc znad stawów dało się słyszeć dziwny klangor. Nie były to znane mi żurawie ani gęsi, widać ktoś nowy wprowadził się do lasu.
Zagadka rozwiązała się następnego dnia.

Korzystając z poprawy pogody wybraliśmy się na spacer. Nad stawami jak zwykle panoszyło się dzikie ptactwo. Na wysepce powstałej po ostatnim czyszczeniu stawu pomiędzy kaczkami dostrzegłam dziwne łabędzie. Niby łabędzie ale jakieś takie trochę mniejsze jakby szarawe i z prostymi szyjami. Przykucnęłam za trzcinami, chwyciłam aparat do ręki, zmarłam w bezruchu czekając aż ptactwo zdecyduje się podpłynąć nieco bliżej.  Pan Mąż wiedział, iż operacja może trochę potrwać toteż poszedł nad śluzę. Kiedy znikliśmy z pola widzenia nowych przybyszy te zaczęły bardzo głośną rozmowę, rozpoznałam dźwięki słyszane w nocy. Nabrałam podejrzeń iż mam do czynienia z łabędziami krzykliwymi. Pstryknęłam parę zdjęć, w domu przyjrzałam się im dokładnie, faktycznie  moje podejrzenia były słuszne.



Łabędzie krzykliwe to naprawdę gratka, w Polsce gniazduje zaledwie 188 par.  Przez kilka kolejnych dni idąc na spacer wypatrywałam ich, zazwyczaj żerowały na południowej części  większego stawu. Ciekawa jestem czy goszczą u nas przelotem czy też zdecydują się pomieszkać dłużej.