wtorek, 1 grudnia 2020

Nastał grudzień

 

Pierwszy grudnia przywitał nas słońcem i mrozem. Dachy, trawniki ale i szyby samochodu pokryły się cieką warstwą szronu i właśnie w tym momencie zauważyłam pozytywny skutek lockdownu.  Córka uczy się w domu, nie musimy walczyć z porannym skrobaniem auta. Spokojnie mogę poczekać aż słońce ogrzeje nieco powietrze a szron sam zniknie i dopiero wówczas ruszyć załatwiać różne sprawy.

Pożegnaliśmy piękną kolorową jesień i weszliśmy w klimaty zimowe. W domu częściej palą się świece, na półce pojawiło się kilka nowych książek. W kuchni za oknem zawisły kulki dla sikorek a na parapecie leżą skórki z chleba dla sójek i wiewiórki. Przywołuję przyrodę w pobliże  domostwa by mieć namiastkę wsi.

Tymczasem na rancho cicho i spokojnie, woda ze stawów spuszczona, las powoli zapada w zimową drzemkę tak samo jak nasza wiejska hacjenda. Jedynie w ogrodzie widać pojawienie się nowego projektanta, który skutecznie próbuje zmienić aranżację trawnika. Trawnik za domem wygląda jakby buchtowało w nim stadko małych dziczków.  Projektanta nieoczekiwanie poznałam kolejnego wieczoru. Siedzieliśmy z Panem Mężem w salonie sącząc wino i rozmawiając, gdy nagle coś małego przebiegło przez taras. W śmiesznej sylwetce z ogonem przy ziemi rozpoznałam borsuka !

Gość w ogrodzie może rozprawi się z pendrakami i innymi szkodnikami w warzywniku a trawa na wiosnę pewnie odrośnie …….  choć zastanawiam co też zastaniemy na podwórku gdy przyjedziemy następnym razem.  Na wsi przyrody nie muszę przywoływać, sama się wprasza 😊







wtorek, 13 października 2020

Wspomnienie lata

Stało się nadeszła jesień. Ogólnie lubię tą złotą, pachnącą grzybami, szeleszczącą kolorowymi liśćmi. Obecnie jednak mamy jesień w tej nieco brzydszej odsłonie.

Liście owszem spadają ale razem z nimi spada z nieba deszcz, tak  od dwóch dni bez przerwy  kap, kap….. Siedzę w fotelu z laptopem, obok na stoliku kubek gorącej herbaty z syropem pigwowym, przeglądam zdjęcia zrobione latem. W tym zbiorowisku fotek natrafiłam na filmik, który nakręciłam właśnie na  takie okazje, kiedy jest  szaro, zimno, deszczowo…..


A jak zachód słońca to muszą być i żurawie wyznaczające porę odpoczynku.




sobota, 29 sierpnia 2020

Kiedy Wenus kąpie się w stawie.

 Było to tydzień temu, w środku nocy obudziliśmy się oboje, bowiem sypialnie wypełniała delikatna poświata. Podeszłam do okna aby sprawdzić co emituje światło, księżyc w nowiu więc …..?

Niebo iskrzyło się milionem gwiazd. Gdyby tak zrobić zdjęcie? Od razu sobie przypomniałam, że Pan Mąż obiecał towarzyszyć mi w nocnej sesji. Tym razem mu się upiekło ale na następną noc zaplanowałam zdjęcia w plenerze.

Kolejnego wieczora nastawiłam budzik na 300 przygotowałam sprzęt i o 315 wyruszyliśmy na nocne łowy. Forester cicho mrucząc pokonywał leśne piachy, szybko dowiózł nas do celu, zaparkowałam pod wielką sosną przy dużym stawie. Po wyjściu z auta przekonałam się co znaczy ciemność. Mym oczom ukazała się smolista czerń rozświetlona gwiazdami z ich odbiciem w wodzie. Z czasem wzrok zaczął się przyzwyczajać i wyłapywać kontury przedmiotów. Rozstawiłam statyw, podpięłam aparat, ustawiłam pilota w komórce, rozpoczęłam przygodę z nocną fotografią. Chłonęłam całą sobą tą chwilę, las w nocy jest niesamowity: piękny, spokojny  a jego tajemniczy klimat podkręcają pohukiwania sów. Chłonęłam i doświadczałam na sobie spotkanie z naturą i to w dosłownym tego słowa znaczeniu, bowiem gdy tylko na wschodzie pojawił się delikatny brzask mą ciepłą krew wyczuły bzyczące krwiopijcze bestie. Pan Mąż ewakuował się do samochodu a ja naciągnęłam kaptur na głowę. Komary zwabiły nietoperze do tego w ilościach jakich jeszcze nie widziałam. Kiedy zmieniałam obiektyw w aparacie jeden przeleciał tak blisko, iż odniosłam wrażenie że musnął skrzydłem mój policzek.

W tak wspaniałych okolicznościach przyrody miałam przyjemność fotografować Wenus i jej odbicie kąpiące się w stawie o poranku 😊

Na poniższym zdjęciu cieniutka kreseczka w prawym górnym rogu zdjęcia to prawdopodobnie spalający się w atmosferze meteoryt .


Na koniec piękny wchód słońca nad stawem mniejszym 





piątek, 31 lipca 2020

Noc komety




Zachęcona pięknym zdjęciem obłoków srebrzystych postanowiłam sfotografować kometę, która była widoczna na polskim niebie w lipcu. O komecie  NEOWISE rozpisywały się portale astronomiczne, iż to nie lada gratka dla astronomów amatorów. 

Spodziewałam się spektakularnego widowiska a przyznam szczerze, że bez lornetki bym nie wypatrzyłabym tej gratki. Kilka nocy pod rząd narażając się na ukąszenia komarów polowałam na nocnego wędrowca.  W zrobieniu fotografii przeszkadzały chmury, które złośliwie zasłaniały północno-zachodnią część nieba. 25 -go udało się zrobić zdjęcie gdzie  na nocnym niebie majaczy mała kropeczka ciągnąca za sobą delikatny świetlisty welon. Nocne zdjęcia dostarczają ciekawych niezapominanych doznań. Jest trochę magiczne gdy patrzy się na rozgwieżdżone niebo  ale i trochę straszne gdy  z ciemności nocy od strony lasu dobiegają pohukiwania sowy, szmery traw, i dźwięki łamanych przez zwierzęta gałązek ( a może to nie były zwierzęta …..)  Bądź co bądź zaplanowałam jeszcze foty drogi mlecznej, jednak poczekam z tym na przyjazd męża, zawsze to raźniej w dwójkę w takiej ciemności 😉


niedziela, 19 lipca 2020

Rok komara


Azjaci rozpoczęli  Nowy Rok 25-go stycznia – według Chińskiego horoskopu Rok Szczura. My świętowaliśmy tradycyjnie 1 stycznia  i jak podejrzewam mamy Rok Komara.
Tegoroczne lato jest typowo polskie: nie za gorące, nieco deszczowe, trochę burzowe ogólnie takie jak lato powinno być więc narzekać nie powinnam. Jest jedno małe „bzyczące” ale, które namnożyło się do rozmiaru plagi,  skutecznie utrudniającej życie. Komary opanowały okolice aby cokolwiek zrobić na zewnątrz domu trzeba (mimo ciepła) stosownie się ubrać lub poczekać na wiatr, który rozgoni owady. Nie ma mowy o wieczornym siedzeniu na tarasie i podziwianiu zachodów słońca ☹.
Można za to (pod warunkiem że się człowiek nie zatrzymuje) jeździć na wycieczki rowerowe.
Wczoraj namówiłam córkę na dłuższy wypad kilka wiosek dalej by odwiedzić rodzinę. Przejażdżka była udana, pogoda dopisała, komary nas nie dogoniły mimo jazdy przez lasy i pola.  Jednak na powrocie zauważyłam na koszulce i rękach jakieś takie maleńkie czarne robaczki, pedałując nie zwracałam na nie specjalnej uwagi. W domu kurz i robaczki spłukałam z siebie prysznicem.
Koszmar rozpoczął się następnego dnia. O 5 rano obudziło mnie straszliwe swędzenie wpierw ręki potem nogi, oprzytomniałam i pokojarzyłam fakty - te robaczki które przykleiły się do mnie w czasie jazdy. Na ugryzienia meszek reaguję opuchlizną. Przypomniawszy sobie ilość czarnego paskudztwa wystraszyłam się, że mogę tego ataku nie przeżyć, pobiegłam po ziołowy specyfik  na takie właśnie okazje……  Nie spuchłam ale cały dzień spędziłam w domu  liżąc rany a dokładniej  smarując wyskakujące, swędzące  bąble (a mam ich sporo).
Co mnie pogryzło nie mam pojęcia.  Córka też była oblepiona czarnymi robaczkami  a nie odniosła uszczerbku na zdrowiu.  



Aby nie kończyć posta marudzeniem wstawiam zdjęcia okolicy zrobione tego pięknego polskiego lata .

  




poniedziałek, 6 lipca 2020

Obłoki srebrzyste na dobry początek wakacji


   Wraz z córką oficjalnie rozpoczęłam wakacje. Przyjechałyśmy na Rancho późnym popołudniem, więc na początek wyścigi z komarami (kto pierwszy w domu), trochę krzątaniny przy rozpakowaniu  bagażnika aż wreszcie późnym wieczorem relaks z książką na sofie.
Kiedy literki  zaczęły robić się coraz mniejsze i zamazane uznałam, iż czas iść spać. Zgasiłam światło w salonie i już miałam iść do łazienki gdy kontem oka za oknem coś mi mignęło. Spojrzałam na zachodnią stronę nieba a tam właśnie rozgrywa się  przepiękny spektakl - obłoki srebrzyste w całej okazałości.   Zawsze chciałam je sfotografować, w mieście takiej możliwości nie mam  ze względu na smog świetlny.  Na wsi sprawa wygląda zupełnie inaczej…….
Kiedy na plan pierwszy wkraczają emocje związane z fotografowaniem  zapominam o zmęczeniu. Senność która przed chwilą  zamazywała tekst w książce gdzieś prysła. Pobiegłam po statyw i obiektyw szerokokątny. Chwilę później w koszulce bez rękawków, nie zważając na krwiopijcze bestie latające na zewnątrz,  narażając się na tysiące ukąszeń, pstrykałam foty.
Rezultatem jest kilka zdjęć wspomnianych obłoków srebrzystych  - jakże magicznych wszakże by mogły one powstać potrzebne są cząstki meteoroidów.



sobota, 13 czerwca 2020

Aneksja podwórka

Przyzwyczaiłam się do faktu, iż co jakiś czas pojawiają się na podwórku nowi lokatorzy. I tak zając zwany potocznie pasztetem strzyże systematycznie trawnik (nic na to nie poradzę, że to co kica i posiada  długie uszy kojarzy mi się z Babcinym pasztetem – smaki dzieciństwa ) Pasztet nie wyrządza szkód, nie obgryza drzewek, jest zainteresowany soczystym mniszkiem lekarskim. Niech sobie kica.

Tej wiosny przed domem wypatrzyłam bażanta wraz z bażancicą. Wyrośnięte dzikie kury paradują co rano po ogrodzie, wyjadając tłuste robaki. W tym przypadku też nie mam nic przeciwko bowiem mniej robaków to szansa dla warzyw w ogródku. Jednak by obraz wsi nie był taki słodki i sielski na skraju lasu graniczącym z naszymi włościami zaczął pokazywać się lis. Widuję jak Rudzielec bezszelestnie przemierza drogę kierując  się w stronę wsi, czasem w pysku niesie jakąś upolowaną zdobycz, pewnie ma rodzinę na utrzymaniu, takie  są prawa przyrody, rozumiem to. 

Nie tak dawno  rozbójnik postanowił zaanektować nasze podwórko. Przyłapałam go jak późnym wieczorem wszedł na taras, przylepiwszy nos do balkonowej szyby sprawdzał co dzieje się w salonie.   Poczułam się nieswojo, burknęłam do niego: „idź sobie, nie bądź taki ciekawy”. Lis odszedł, chyba nieco obrażony. Następnego ranka wychodząc przed dom z kubkiem porannej kawy natknęłam się na wielkie lisie guano pozostawiane na progu wejściowych drzwi, to oznacza przejęcie terenu ! Nie jestem zadowolona z takiego obrotu spraw, działania wojenne lisa trwają w najlepsze, regularnie  pozostawia swoje kupy przed głównym wejściem, drzwiami balkonowymi a nawet przed bramą.  Cierpliwie sprzątam „smrodliwe miny” dając mu do zrozumienia, iż aneksja podwórka nie wchodzi w rachubę. 

czwartek, 4 czerwca 2020

Niecodzienni goście

Nasz ostatni wyjazd na Rancho obfitował w niecodzienne spotkania i przygody. Zaraz po wyjściu z samochodu powitała nas iście apokaliptyczna chmura zwiastująca deszcz. Dlatego  całe popołudnie spędziliśmy krzątając się po i wokół domu. Wieczorem byłam już tak umęczona porządkami, iż marzyłam tylko o przytuleniu się do poduszki.  Przed snem otworzyłam okno w sypialni by nieco przewietrzyć oraz spojrzeć na rozgwieżdżone niebo. Kiedy po cichu szeptałam gwiazdą dobranoc znad stawów dało się słyszeć dziwny klangor. Nie były to znane mi żurawie ani gęsi, widać ktoś nowy wprowadził się do lasu.
Zagadka rozwiązała się następnego dnia.

Korzystając z poprawy pogody wybraliśmy się na spacer. Nad stawami jak zwykle panoszyło się dzikie ptactwo. Na wysepce powstałej po ostatnim czyszczeniu stawu pomiędzy kaczkami dostrzegłam dziwne łabędzie. Niby łabędzie ale jakieś takie trochę mniejsze jakby szarawe i z prostymi szyjami. Przykucnęłam za trzcinami, chwyciłam aparat do ręki, zmarłam w bezruchu czekając aż ptactwo zdecyduje się podpłynąć nieco bliżej.  Pan Mąż wiedział, iż operacja może trochę potrwać toteż poszedł nad śluzę. Kiedy znikliśmy z pola widzenia nowych przybyszy te zaczęły bardzo głośną rozmowę, rozpoznałam dźwięki słyszane w nocy. Nabrałam podejrzeń iż mam do czynienia z łabędziami krzykliwymi. Pstryknęłam parę zdjęć, w domu przyjrzałam się im dokładnie, faktycznie  moje podejrzenia były słuszne.



Łabędzie krzykliwe to naprawdę gratka, w Polsce gniazduje zaledwie 188 par.  Przez kilka kolejnych dni idąc na spacer wypatrywałam ich, zazwyczaj żerowały na południowej części  większego stawu. Ciekawa jestem czy goszczą u nas przelotem czy też zdecydują się pomieszkać dłużej.

niedziela, 17 maja 2020

koronatime-podsumowanie


Kiedy wirus zaczynał panoszyć się we Włoszech byłam w trakcie kupowania biletów do jednego z miejsc na świecie które chciałam zobaczyć. Namówiłam Pana Męża na krótki wyjazd. Wiedziałam że jeśli ten wypad wypali zapewne i kolejne miejsca z mojej listy życzeń w końcu uda mi się odwiedzić. Już miałam kliknąć „kup bilet” ale …… stwierdziłam poczekam tydzień i zobaczę jak się sytuacja rozwinie.
Jak się rozwinęła wszyscy wiedzą. Zamiast włóczenia się po świecie był wyjazd na wieś oraz czas na przemyślenia.
Wirus a raczej wprowadzenie nauki online umożliwiło mi po raz pierwszy spędzenie całej wiosny na Rancho. Dzięki temu odkryłam, że nie muszę przemierzać tysięcy kilometrów by podziwiać kwitnące wiśnie czy taniec dystyngowanych żurawi. Święto „Sakura Hanami” mam na wyciągnięcie ręki i to we własnym ogrodzie. Bez przepychania się z innymi turystami, zajmując miejsce vip-owskie na tarasie, przy dźwiękach lasu, popijając zieloną herbatę, oglądam  spektakl przygotowany przez naturę……..  





Czasem warto się na chwilę zatrzymać, wyciszyć i nieco poprzestawiać priorytety.  
Dobrze spędziłam ten czas, aż żal było wracać do miasta.  O ile moja zdalna praca nie sprawiała kłopotów, córka narzekała, że nie może się skupić na nauce gdyż ją ciągle rozprasza: świergot ptaków, tupot żuczków, kumkanie żab.  Wieś zupełnie nie kojarzy jej się z nauką a za kilka tygodni ma egzaminy……   Cóż siedzimy teraz w mieście tęsknimy za stawami, lasem i już planujemy kolejny wyjazd na Rancho.

niedziela, 26 kwietnia 2020

Obiektyw, który maluje.


Z najdalszych zakamarków szuflady wyciągnęłam dziś stary szerokokątny  obiektyw sigmy. Lubię go bardzo, nie umiem wytłumaczyć jego fenomenu po prostu robi piękne pejzaże jakby je malował.
Tak więc podczepiłam go pod aparat i zarządziłam wymarsz do lasu. Jednak zanim zamknęłam dom przezornie wróciłam się jeszcze po teleobiektyw (zazwyczaj kiedy go zostawiam w domu nadarzają się ciekawe ujęcia przyrodnicze).   
Córka widząc mnie z jednym obiektywem na szyi a drugim w kieszeni, uniosła z pobłażaniem brew  mamrocząc pod nosem, że to miał być szybki spacer, odburknęłam iż noszę te ciężkie  rupiecie dla sportu by być bardziej fit.
Ruszyłyśmy na rundkę wokół stawów. Po dotarciu do mniejszego stawu zaproponowałam by podejść pod chatkę stawowego. Dziś niedziela więc może się spotkamy. Faktycznie spotkaliśmy się i  tradycyjnie zaczęliśmy nasze pogaduchy. W pewnym momencie Pani Stawowa woła: o patrzcie na drugim brzegu jelenie …! Cóż ja coś tam widziałam ale nie byłam przekonana co tak naprawdę widzę. Szybko zmieniłam obiektywy, podpięłam lunetę i ….. o matko ! uzbrojone oko dojrzało łanie.  Piękne dystyngowane damy przyszły na spa, kąpały się piły wodę. Widać i one mają dosyć wszędobylskiego  kurzu, przyszły odświeżyć swoje futerka. Zwierzaki brodziły w wodzie zrobiłam im serię zdjęć. Na ostatnim zdjęciu wraz z łaniami udało mi się uchwycić  rodzinę gęsi (para dorosłych z trzema młodymi) taki bonus 😉 za noszenie ciężkich obiektywów.





bonusowe gęsi :-) 
A na koniec zdjęcie wykonane tytułowym obiektywem. 

sobota, 18 kwietnia 2020

Myszoliść

Odkryłam w ogródku kiełkujące buraczki ….  obiecałam im na wieczór solidne podlewanie jednak ambitne plany pokrzyżował sąsiad, który rozpoczął prace polowe. Z powody suszy za traktorem ciągnie się chmura kurzu. Pył spowił całe nasze podwórko, zamiast za podlewanie wezmę się za pisanie i tym razem będzie o  ….. no właśnie nie zdradzę na początku …….
Było to kilka dni temu w czasie jednej z dłuższych wypraw do lasu. Właściwie już wracaliśmy do domu, córka na chwilę przystanęła by zawiązać buta, ja nieco już zmęczona wpatrywałam się w dal lecz kontem oka zauważyłam jakiś ruch na drzewie jakby spadający liść. Za kilka sekund oko znów wyłapało ruch, tym razem liść przestał zachowywać się logicznie i leciał w górę!  Bacznie zaczęłam się przyglądać pochylonemu pniu. Liść  poruszył się ponownie i zaczął wbiegać na gałąź. Wywnioskowałam,  że to może jakiś maleńki gryzoń. Małe coś przemieszczało się  bardzo szybko do tego  świetnie się maskując. Przyłożyłam do oka aparat uzbrojony w teleobiektyw, dość długo szukałam myszoliścia. Po chwili wytropiłam jegomościa, w obiektywie dostrzegłam maleńkiego brązowego ptaszka z dziwnie zadartym do góry ogonkiem! Już miałam nadzieję na odkrycie nowego gatunku ale niestety, upolowany delikwent okazał się strzyżykiem, jednym z najmniejszych ptaszków zamieszkujących Polskę. Ogonek zadziera gdy jest zdenerwowany i przez to wydaje się jeszcze mniejszy bo ogonek to ¼ długości jego ciała. Maluch wiosną waży 6g przybiera na zimę i wówczas jego waga dochodzi do 12 g. Podobno strzyżyk jest dość pospolitym gatunkiem jednak ze względu na rozmiar trudno go wypatrzyć. 





Zadarty ogonek w całej okazałości.







sobota, 11 kwietnia 2020

Latający karp czyli nielegalny połów.


 
 Nasze popołudniowe leśne wyprawy stały się już rytuałem. Kiedy dzień ma się już ku końcowi cichnie miarowe pukanie w dach fachowców kładących gont, idziemy z Panem Mężem posłuchać ptactwa i odetchnąć.
Wczoraj obeszliśmy stawy dookoła, dłuższą przerwę zrobiliśmy sobie nad dużym stawem by tam poobserwować zwierzynę, czy jak mawia P. Stawowy: gadzinę.
Kaczki tradycyjnie dały nura w zarośla, żurawie majestatycznie poleciały na swoją ulubioną wysepkę a nad taflą wody pojawił się Rybołów. Krążył na wysokości około 10 m, czasem obniżał lot by po chwil wznieść się wyżej, jakby patrolował przestrzeń. W pewnym momencie wykonał zwrot zanurkował, zniknął mi z pola widzenia, po kilku sekundach pojawił się ponownie nad wodą lecz tym razem nie sam. Rybołów w swych szponach trzymał złowionego i zapewne bardzo zdziwionego karpia, w końcu nie każda ryba może latać.




środa, 8 kwietnia 2020

Introwertyk w czasie zarazy


     Moje życie mimo wprowadzonych epidemiologicznych obostrzeń jakoś bardzo się nie zmieniło, nadal pracuje głównie przy komputerze w domu. Nieco rzadziej jeżdżę na zakupy. Widzę wręcz plusy zaistniałej sytuacji, nareszcie mam wymówkę by zbyt daleko nie  wychylać się z własnej skorupy, nie muszę rano odwozić córki do szkoły (jej też się to podoba) a co najważniejsze mogłam przenieść swoje życie na wieś.
Kilka dni temu spakowaliśmy jedzenie i przenieśliśmy się całą rodziną na Rancho, by doglądać prac remontowych zdemolowanego miesiąc wcześniej dachu.
Piękna pogoda, prace w ogródku pozwoliły zapomnieć o wirusowej zawierusze.
Jedyny minus jaki się pojawił to nieprzystosowanie młodzieży, otóż późnym wieczorem kiedy moja introwertyczna dusza otula się kokonem i chętnie zaszyłaby się na fotelu aby posłuchać muzyki lub przeczytać coś ciekawego, nagle słyszy: Mamo czy dziś będą jakieś atrakcje ? Pogramy w coś ?
Młodzież przyzwyczajona do życia studenckiego oraz miejskich rozrywek typu kino, rolki, rowery uaktywnia niespożyte pokłady energii i próbuje mnie z kokonu wyrwać.
Wczoraj popołudniu by pobyć sama z sobą zabrałam aparat, Pana Męża i poszłam pokontemplować ciszę nad stawami. Uzbroiłam aparat w teleobiektyw miałam zamiar upolować dzikie gęsi, które co roku przylatują na stawy wychować nowe pokolenie.
Obeszliśmy pierwszy staw, nic ciekawego nie dostrzegłam, nieco zrezygnowana zrobiłam krótki odpoczynek koło domku stawowego. W milczeniu wpatrywałam się w błękit wody a Pan Mąż próbował nagrać ptasie wiosenne świergoty. Nagle coś zaszeleściło w liściach …. podeszłam by sprawdzić co tak hałasuje a tu ze swoich norek wypełzły ropuchy by zacząć ropusze gody. Na nabrzeżu, na lądzie i w wodzie pary płazów zajęte amorami nie zwracały na mnie uwagi widać wiosna przyszła na dobre. Zapewne niebawem wieczory wypełnią się żabo-ropuszymi  koncertami .















niedziela, 29 marca 2020

Nowa rzeczywistość.

Od czasu wprowadzenia stanu epidemii w powietrzu oprócz wirusów wisi panika i strach, który sączy się z wszystkich stron zatruwając umysł. Choćby człowiek się bronił, nie śledził wiadomości oraz internetowych newsów, próbował się odciąć,  nic z tego.  Na naszej dzielnicy uruchomiono system ostrzegawczy, który  kilka razy dziennie przez megafony nadaje  komunikat: „Pozostań w domu!” Idąc na spacer widuję patrole policyjne. Momentami czuję się jak byśmy byli na wojnie – tylko wroga nie widać. 
Mieszkając na peryferiach miasta otoczona zagajnikiem miałam poczucie bezpieczeństwa i namiastkę wsi, niestety ta strefa buforowa zaczęła w tym roku znikać. Sąsiad postanowił zostać deweloperem a co za tym idzie  zagajnik zdecydowanie przyciąć. Teraz miasto zagląda mi w okna. Pozostało kilka drzew jednakże wyglądają one dość żałośnie. Może z nadejściem wiosny i zieleni pejzaż zaokienny nabierze nieco ogłady i optymizmu. Sytuacja w jakiej obecnie tkwimy czyli zdalna praca oraz nauka córki online, kuszą by uciec na Rancho, zaszyć się na wsi z dala od tego całego ambarasu. 

piątek, 20 marca 2020

Historia pewnego drzewa



      Grobla pomiędzy stawami porośnięta jest pięknymi starymi drzewami, nadającymi temu miejscu tajemniczość i nieco baśniowy urok.  Grube pnie porośnięte mchem, korzenie na których można usiąść jak na ławeczce, gęste korony przepuszczające tylko odrobinę światła, to wszystko tworzy niesamowity klimat.  W takich miejscach moja wyobraźnie od razu podsuwa mi scenariusze jak z filmów fantasy.
Podczas jednego z pierwszych spacerów przez groblę,  gdy słońce leniwie chyliło się ku zachodowi, rzucając na ścieżkę długie cienie na jednym z drzew zauważyłam wybrzuszenia które przypominały twarz. Drzewo o wielkim nosie, wyraźnie uśmiechało się do mnie półgębkiem, przypominało strażnika lasu z słowiańskiego bestiariusza.
Swoim odkryciem podzieliłam się z córką, nazwałyśmy sędziwego buka „uśmiechniętym drzewem”.

  Wielokrotnie chodząc na spacery z znajomymi pokazywałyśmy z dumą uśmiechnięte drzewo, niestety nie wszyscy podzielali nasz entuzjazm, niektóre  bardziej znerwicowane jednostki ludzkie twierdziły, że drzewo wygląda upiornie.

Z czasem zaczęłam podejrzewać buka, iż faktycznie zamieszkuje go strażnik lasu, który wyczuwa co przybyszowi  gra w duszy i  ukazuje oblicze odpowiednie do melodii.  Bądź co bądź zaprzyjaźniłam się ze staruszkiem, przechodząc koło niego zawsze poklepywałam go korze, czasem przysiadałam na korzeniach by odpocząć lub poobserwować ptactwo, a On do mnie się uśmiechał.
Niestety tej wiosny uśmiechnięty staruszek przegrał walkę z żywiołem.
Huraganowy wiatr, który kilka tygodni temu przetoczył się przez naszą okolicę zdemolował nie tylko dach na naszej hacjendzie ale narobił sporo szkód łamiąc drzewa i uszkadzając budynki. 

   Grobla straciła odrobinę swojej magii jednak mam nadzieję, iż strażnik lasu znajdzie sobie nowe drzewo i to gdzieś w pobliżu naszego domu.

poniedziałek, 16 marca 2020

Tymczasem na wsi - życie w cieniu wirusa


Od kilku dni docierają do nas z wszystkich stron niepokojące wiadomości dotyczące wirusa. Przez Polskę przetoczyła się fala paniki, szturm na sklepy, apteki, zamknięte szkoły i inne instytucje. Zapewne jak każdy czuję pewien niepokój, martwię się o zdrowie swojej rodziny i przyjaciół oraz aspekt ekonomiczny wirusowej zawieruchy. Jednak w tym całym zamieszaniu dostrzegam maleńką optymistyczną iskierkę .
Po pierwsze by nie zwariować od tych Hiobowych wieści słuchamy więcej muzyki, spędzamy czas rodzinnie a przede wszystkim nareszcie jest chwila by porozmawiać przez telefon z znajomymi i dalszą rodziną bo przecież na ogół większość też siedzi w domach.
Szczęśliwie szturmować sklepów nie musiałam. Życie na wsi nauczyło mnie, mieć zawsze w domu żelazne zapasy podstawowych artykułów spożywczych gdyż nigdy nie wiadomo z jakim żywiołem człowiekowi przyjdzie się zmierzyć.  Zatem zamiast marketu spacer po lesie, a w lesie jakby nigdy nic, dzikie ptactwo opanowało stawy, na drzewach pojawiają się coraz to większe pąki, szarość powoli ustępuje zieleni.  



Jednakże za kilka dni kończymy wiosenny urlop, trzeba będzie wrócić do miasta i nauczyć się funkcjonować w nowej rzeczywistości.