niedziela, 25 lutego 2024

Mekka ptasiarzy- rezerwat przyrody "Stawy Raszyńskie"




 Po raz pierwszy od wielu tygodni ten weekend był słoneczny i ciepły. Całe moje jestestwo pragnęło spotkania z przyrodą, na Rancho po prostu pognałabym w las a w mieście ….. co robić ?

Przypomniałam sobie, że przecież parę kilometrów od mojego domu znajduje się rezerwat przyrody i to nie byle jaki, bo to rezerwat ornitologiczny. Wiele razy czytałam o nim w książkach, jeżdżą tam miłośnicy ptactwa liczyć ptaki, podglądać ich zwyczaje i robić zdjęcia. Pojechałam i ja !

Owszem ptactwa tam pod dostatkiem, podobnie jak fotografów przyrody, w czasie godzinnego spaceru naliczyłam czterech chłopa z sprzętem o wartości małego samochodu. Panowie siedzieli sobie wygodnie w krzesełkach lub mniej wygodnie na pieńkach i spokojnie pstrykali. Natomiast ptactwem byłam zniesmaczona nabrało miastowych manier, w całkowitym poważaniu miało spacerowiczów, w ogóle nie zwracało uwagi na pokrzykujące dzieciaki, biegające psiaki.  Na Rancho zrobienie fajnego zdjęcia to zachowanie ciszy, skradanie się, kamuflaż i nigdy człowiek nie ma pewności czy ustrzeli cokolwiek. Nie ma opcji by blisko podejść do czapli czy dzikich gęsi a w Raszynie, idę sobie groblą na cypelku czapla – zero reakcji na mnie. Chwilę później nad głową przelatuje kormoran, za wysepki wypływają kaczki głowienki, po prostu nie wiadomo co fotografować. Zwierzaki mają parcie na szkło jak i miejscowi celebryci.  Szczerze mówiąc czułam się nie jak w rezerwacie a raczej w zoo.  Owszem można zrobić fajne foty, ale brak tego charakterystycznego dreszczyku emocji i satysfakcji, gdy ustrzeli się niepospolity okaz.







Jednak nie mówię: nie , pewnie jeszcze się wybiorę na Raszyńskie Stawy z krzesełkiem i statywem :-) 



niedziela, 4 lutego 2024

Porządki

 Zmęczona miastem marzyłam o długim spacerze po lesie, kiedy już dotarliśmy na Rancho, ono powitało nas nie wiatrem a wichurą. W domu panował chłód, w kominach świszczał wiatr, nawet uszczelki w oknach wydawały długie wyjące dźwięki. Pozostało nam napalić w kominku i zabrać się za prace porządkowe w domu.  Następnego dnia pogoda się nieco poprawiła, Pan Maż tradycyjnie zabrał się za naprawę dachu, tym razem na drewutni, w tym czasie ja poszłam sprawdzić co słychać na stawach. 

Mały staw zalany wodą i skuty lodem był oazą spokoju, natomiast na dużym stawie wielkie porządki. Szczerze mówiąc pierwszy raz widziałam akcję sprzątania, która między innymi polegała na posypywaniu dna wapnem. Biały pył pokrył wszystko w okół stawu. Drzewa na grobli wyglądały jak oszronione. O dojrzeniu zwierzaków nie było mowy, huk pracujących ciężkich maszyn skutecznie towarzystwo przepłoszył. Pstryknęłam parę fotek na pamiątkę i powędrowałam do domu.  

Wieczorem znów zaczęło wiać – czyżby pierwsze zwiastuny wiosny?






Duży staw kolejnego dnia - już napełniany wodą .