niedziela, 28 września 2014

Wakacyjne wspomnienia.

   W domu pachnie szarlotką, za oknem piękny pejzaż, promienie słońca odbijają się od kolorowych liści, barwne refleksy tańczą na kuchennej ścianie. Zaraz zaraz to chyba już jesień...dopiero co wyjeżdżałam na wieś a znów jestem w mieście...

To jest właśnie względność czasu .

   Tegoroczne wakacje minęły bardzo szybko a to dlatego, że z własnej nieprzymuszonej woli dołożyłam sobie pracy.

- Po pierwsze chciałam zadbać o obejście, podczas nieobecności mężczyzn zdecydowałam się na koszenie. Zaoszczędzę czytelnikom szczegółów opisując jaki to odprawiałam ceremoniał by kosiarkę uruchomić nadmienię jedynie, że skoszenie trawnika wkoło domu i w sadzie to 5 godzin dreptania za furgoczącą maszyną i odganiania się od gzów - bąków. Kiedyś tak drepcząc miałam w kieszeni telefon z włączonym gps-em pokazał mi, że pokonałam odległość 12 km (a i tak nie skosiłam wszystkiego). Lato tego roku mieliśmy ciepłe i wilgotne, trawa rosła dorodna zresztą nie tylko trawa, i teraz czas przejść do: ”po drugie” .

- Po drugie uaktywniłam się kulinarnie, przerabiałam wszystko co wyrosło na naszym poletku doświadczalnym. Ponadto przesympatyczni sąsiedzi widząc moją radochę z ekologicznych jarzynek obdarowali mnie sporą ilością kabaczków, cukinii i do tego zdradzili pewien sekret. Otóż 5 km od nas jest wieś, w której pewna Pani prowadzi gospodarstwo rolne, plony (wszystko świeże i pachnące) sprzedaje w maleńkim sklepiku, przy swoim domu.

Pojechałam na zakupy, znalezienie sklepiku, który nie ma szyldu było nieco kłopotliwe, pytałam tubylców o drogę, w końcu usłyszałam: o to tam, tam Pani wejdzie tą furtką i w tamtym domu na dole jest zieleniak...... Jak dotarłam na miejsce, nie żałowałam z półek uśmiechało się do mnie kilka rodzajów pomidorów, papryki, ogórasy a z misy na podłodze radośnie machały zioła w tym bazylia …. nie mogłam sobie odmówić do domu wróciłam z 2 koszami pełnymi warzyw i jarzyn.

Wieczorem siedziałam na nagrzanym tarasie zajadałam sałatkę z pachnących słodkich pomidorów doprawioną świeżą bazylią, podziwiałam zachodzące słońce – jak bym była w Toskanii.

Zakupy w małym sklepiku stały się rytuałem. Oczywiście nie wszystkie wiktuały zjadałyśmy, sporą a raczej większą część pchałam w słoje robiąc: sałatki, marynaty i lecza. Po krotce można by rzec, iż jestem dobrze przygotowana na zimę, piwniczka zapełniła się przetworami.

Wakacje to na szczęście nie tylko kosiarka i słoiki był też wyjazd w góry, były wyprawy rowerowe, przygody duże i małe, spotkania z znajomymi ogólnie było FANTASTYCZNIE !




 Kukurydza za płotem osiągnęła prawie 3 m wysokości, doskonale osłaniała nas przed wiatrem.

  



Podczas jednej z wypraw wypatrzyłyśmy  takiego oto ptaszka po konsultacji z atlasem córcia stwierdziła iż jest to prawdopodobnie Łozówka .
 

 Niesamowita tęcza tak na pożegnanie z wakacjami i wsią.

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz