Moje życie mimo wprowadzonych epidemiologicznych
obostrzeń jakoś bardzo się nie zmieniło, nadal pracuje głównie przy komputerze
w domu. Nieco rzadziej jeżdżę na zakupy. Widzę wręcz plusy zaistniałej
sytuacji, nareszcie mam wymówkę by zbyt daleko nie wychylać się z własnej skorupy, nie muszę rano
odwozić córki do szkoły (jej też się to podoba) a co najważniejsze mogłam
przenieść swoje życie na wieś.
Kilka dni temu spakowaliśmy jedzenie
i przenieśliśmy się całą rodziną na Rancho, by doglądać prac remontowych zdemolowanego
miesiąc wcześniej dachu.
Piękna pogoda, prace w ogródku
pozwoliły zapomnieć o wirusowej zawierusze.
Jedyny minus jaki się pojawił
to nieprzystosowanie młodzieży, otóż późnym wieczorem kiedy moja introwertyczna
dusza otula się kokonem i chętnie zaszyłaby się na fotelu aby posłuchać muzyki lub
przeczytać coś ciekawego, nagle słyszy: Mamo czy dziś będą jakieś atrakcje ?
Pogramy w coś ?
Młodzież przyzwyczajona do życia
studenckiego oraz miejskich rozrywek typu kino, rolki, rowery uaktywnia niespożyte
pokłady energii i próbuje mnie z kokonu wyrwać.
Wczoraj popołudniu by pobyć
sama z sobą zabrałam aparat, Pana Męża i poszłam pokontemplować ciszę nad
stawami. Uzbroiłam aparat w teleobiektyw miałam zamiar upolować dzikie gęsi,
które co roku przylatują na stawy wychować nowe pokolenie.
Obeszliśmy pierwszy staw, nic
ciekawego nie dostrzegłam, nieco zrezygnowana zrobiłam krótki odpoczynek koło
domku stawowego. W milczeniu wpatrywałam się w błękit wody a Pan Mąż próbował
nagrać ptasie wiosenne świergoty. Nagle coś zaszeleściło w liściach ….
podeszłam by sprawdzić co tak hałasuje a tu ze swoich norek wypełzły ropuchy by
zacząć ropusze gody. Na nabrzeżu, na lądzie i w wodzie pary płazów zajęte
amorami nie zwracały na mnie uwagi widać wiosna przyszła na dobre. Zapewne
niebawem wieczory wypełnią się żabo-ropuszymi koncertami .
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz