Nasze popołudniowe leśne wyprawy stały się już rytuałem. Kiedy dzień ma się już ku końcowi cichnie miarowe pukanie w dach fachowców kładących gont, idziemy z Panem Mężem posłuchać ptactwa i odetchnąć.
Wczoraj obeszliśmy stawy dookoła, dłuższą przerwę zrobiliśmy
sobie nad dużym stawem by tam poobserwować zwierzynę, czy jak mawia P. Stawowy: gadzinę.
Kaczki tradycyjnie dały
nura w zarośla, żurawie majestatycznie poleciały na swoją ulubioną wysepkę a
nad taflą wody pojawił się Rybołów. Krążył na wysokości około 10 m, czasem obniżał
lot by po chwil wznieść się wyżej, jakby patrolował przestrzeń. W pewnym
momencie wykonał zwrot zanurkował, zniknął mi z pola widzenia, po kilku sekundach
pojawił się ponownie nad wodą lecz tym razem nie sam. Rybołów w swych szponach
trzymał złowionego i zapewne bardzo zdziwionego karpia, w końcu nie każda ryba może
latać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz