Nasz
ostatni wyjazd na Rancho obfitował w niecodzienne spotkania i przygody. Zaraz
po wyjściu z samochodu powitała nas iście apokaliptyczna chmura zwiastująca
deszcz. Dlatego całe popołudnie
spędziliśmy krzątając się po i wokół domu. Wieczorem byłam już tak umęczona
porządkami, iż marzyłam tylko o przytuleniu się do poduszki. Przed snem otworzyłam okno w sypialni by
nieco przewietrzyć oraz spojrzeć na rozgwieżdżone niebo. Kiedy po cichu
szeptałam gwiazdą dobranoc znad stawów dało się słyszeć dziwny klangor. Nie
były to znane mi żurawie ani gęsi, widać ktoś nowy wprowadził się do lasu.
Korzystając
z poprawy pogody wybraliśmy się na spacer. Nad stawami jak zwykle panoszyło się
dzikie ptactwo. Na wysepce powstałej po ostatnim czyszczeniu stawu pomiędzy
kaczkami dostrzegłam dziwne łabędzie. Niby łabędzie ale jakieś takie trochę
mniejsze jakby szarawe i z prostymi szyjami. Przykucnęłam za trzcinami, chwyciłam
aparat do ręki, zmarłam w bezruchu czekając aż ptactwo zdecyduje się podpłynąć
nieco bliżej. Pan Mąż wiedział, iż
operacja może trochę potrwać toteż poszedł nad śluzę. Kiedy znikliśmy z pola
widzenia nowych przybyszy te zaczęły bardzo głośną rozmowę, rozpoznałam
dźwięki słyszane w nocy. Nabrałam podejrzeń iż mam do czynienia z łabędziami
krzykliwymi. Pstryknęłam parę zdjęć, w domu przyjrzałam się im dokładnie, faktycznie moje podejrzenia były
słuszne.
Łabędzie
krzykliwe to naprawdę gratka, w Polsce gniazduje zaledwie 188 par. Przez kilka kolejnych dni idąc na spacer
wypatrywałam ich, zazwyczaj żerowały na południowej części większego stawu. Ciekawa jestem czy goszczą u
nas przelotem czy też zdecydują się pomieszkać dłużej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz