Dwa tygodnie temu odwiedziliśmy Rancho by nieco przygotować ogród do zimy. Ostatnimi czasy trudno mi zaplanować wyjazdy więc korzystając z okazji (bo nie wiadomo czy jak przyjedziemy następnym razem pogoda będzie nam sprzyjać ) ruszyliśmy w ogród. P. Maż posadził podarowane nam przez syna krzaki, ja przycinałam róże, pozbierałam dary natury, w międzyczasie w wielkich emocjach kibicowaliśmy córce w jej strzelniczych zmaganiach. Martyna już od kilku lat trenuje strzelectwo i to z dobrym skutkiem. Jednak profesjonalne podejście do sportu wymaga poświeceń dlatego decydując się na wspieranie dziecka nieco musiałam przeorganizować swoje życie. Nie ukrywam, że przed ważniejszymi zawodami gdy trzeba pojechać na większą ilość treningów, jestem w "niedoczasie". Jednak podzielam z córką jej pasję i staram się pomagać jak mogę. Cierpi na tym blog – nieco spadł w hierarchii ważności, ponadto odnoszę wrażenie, iż i tematy się wyczerpały, dlatego blog zostanie odłożony na półkę „najmniej pilne”. Obiecuję jednak, że jeśli w Jedliskowym lesie stanę oko w oko z żubrem, niedźwiedziem lub innym ciekawym stworem zapewne o tym napiszę.
Tym razem w czasie pobytu nie fotografowałam przyrody, nie poszłam na spacer do lasu, jednak nie odmówiłam sobie przyjemności popatrzenia późną nocą na rozgwieżdżone niebo (w mieście tego nie mam). Oj a niebo objawiło się całym swoim majestatem gdyż księżyc w nowiu nie przeszkadzał w astronomicznym spektaklu. Mimo chłodu spędziłam w ciemnościach prawie godzinę próbując uchwycić piękno gwiazd. Fajnie tak mieszkać na skraju Drogi Mlecznej i móc ja podziwiać nad dachem swego domu 😊
Powyżej zawody z zeszłego weekendu odbywające się w Łebie (dwie konkurencje zdobyte I i II miejsce na podium).