niedziela, 20 stycznia 2013

Sentymentalnie, tym razem będzie o domu rodzinnym

Zapaliłam świece, nalałam do kieliszka pysznego wina, siedzę i rozmyślam. No bo co tu robić w środku zimy. Śniegu napadało, mróz -13. Niebo zasnute szarymi chmurami, Martyna zakatarzona, czuję zbliżającą się chandrę. Tęsknię za ranchem. Dobrze że jeszcze tylko tydzień i ferie.

Rety właśnie na to wpadłam zachowuję się jak bym znów była w szkole odliczam czas do weekendów, ferii i wakacji – masakra w końcu jestem dorosła – nie powinno tak być.

No dobrze dość tych dygresji na temat moich odczuć, miałam dziś napisać o czymś bardzo ważnym. O domu rodzinnym.

Dla mnie domem rodzinnym jest dom mojej babci, gdzie spędziłam całe dzieciństwo a później jako nastolatka w chwilach krytycznych wracałam z podkulonym ogonem. Ten dom tętnił życiem. Babcia miła troje dzieci więc zawsze moi wujkowie czy kuzynostwo byli w pobliżu. Były wspólne zabawy w chowanego, gry w karty, nocne opowieści o duchach i wiele innych przygód. Była też babcia, która piekła wspaniałe ciasta, była duszą towarzystwa, zawsze miała ciepłe słowa na pociechę i tysiąc sposobów na uratowanie podbramkowych sytuacji. Był też dziadek –ostoja spokoju i wielkiej mądrości.

Nasz dom to część poniemieckiego majątku, spora willa z bardo długą historią, wielokrotnie przebudowywany- rozbudowywany. Pełnił różne funkcje, podobno była w nim kiedyś poczta. Po wojnie prawie cały dom zajmowali dziadkowie jedynie kilka pomieszczeń na parterze było przeznaczonych dla biura PGR-u. Jak to w dziwnych czasach dziwnie toczyły się koleje losu domu w końcu stanęło na tym iż dom miał dwóch właścicieli. Piętro zajmowali dziadkowie a parter zasiedlili nowi mieszkańcy. Jak wiadomo dobro wspólne - znaczy niczyje, dom zaczął niszczeć.

Apogeum nastąpiło po śmierci dziadków. Opustoszały dom, zarośnięty sad, po ogrodzie warzywnym ani śladu. Budynek zaczął przypominać opuszczoną ruderę. Sąsiedzi zupełnie o niego nie dbali mimo, iż nadal w nim mieszkali.

Kiedy zaczynałam budowę w Jedliskach czasami zaglądam do starego domu. Tak by nikt mnie nie widział skradałam się do sadu by dotknąć stuletniego orzecha i popatrzyć z łzą w oku na to wszystko co minęło a takie bliskie sercu.
 




Zdjęcia zrobione kwietniu 2009r. Początek remontu.

















Jakże byłam szczęśliwa gdy dowiedziałam się, iż wujek ma zamiar wyremontować dom. Trzymałam za niego kciuki. Gdy zakończył remont- a trwało on tyle co budowa mojego Jedliskowego domu, efekty były i są oszałamiające ;-)


 Zdjęcie z kwietnia 2012r. Po remoncie ;-)

Dziękuje Ci Wujku, iż ocaliłeś ten dom (nie podzieli on losu innych poniemieckich majątków)

Dziękuję, iż ocaliłeś kawał historii tego miejsca a także naszej rodziny.

Dziękuje, iż historię tą opowiedziałeś moim dzieciom.



Howgh



Ciekawostka:

W czasie skuwania tynków w środku  jedna z belek odkryła przybity kartonik - świadectwo poprzedniej przebudowy :-)


4 komentarze:

  1. Bardzo ładny dom i pięknie przeprowadzona renowacja.
    Pozdrawiam, Tomek.

    OdpowiedzUsuń
  2. Dziękuję za komentarz.
    Dom uratowany, mam nadzieję że i pałac zostanie kiedyś w właściwy sposób odrestaurowany.Na razie to co tam się dzieje woła o pomstę do nieba.

    Pozdrawiam
    Edyta

    OdpowiedzUsuń
  3. Z ulicy widać, że pałac ma solidny płot.
    Pozdrawiam, Tomek.

    OdpowiedzUsuń
  4. Zaiste mur jest imponujący...

    OdpowiedzUsuń