Zapaliłam świece, nalałam do
kieliszka pysznego wina, siedzę i rozmyślam. No bo co tu robić w
środku zimy. Śniegu napadało, mróz -13. Niebo zasnute szarymi
chmurami, Martyna zakatarzona, czuję zbliżającą się chandrę.
Tęsknię za ranchem. Dobrze że jeszcze tylko tydzień i ferie.
Rety właśnie na to wpadłam zachowuję
się jak bym znów była w szkole odliczam czas do weekendów, ferii
i wakacji – masakra w końcu jestem dorosła – nie powinno tak
być.
No dobrze dość tych dygresji na temat
moich odczuć, miałam dziś napisać o czymś bardzo ważnym. O domu
rodzinnym.
Dla mnie domem rodzinnym jest dom mojej
babci, gdzie spędziłam całe dzieciństwo a później jako
nastolatka w chwilach krytycznych wracałam z podkulonym ogonem. Ten
dom tętnił życiem. Babcia miła troje dzieci więc zawsze moi
wujkowie czy kuzynostwo byli w pobliżu. Były wspólne zabawy w
chowanego, gry w karty, nocne opowieści o duchach i wiele innych
przygód. Była też babcia, która piekła wspaniałe ciasta, była
duszą towarzystwa, zawsze miała ciepłe słowa na pociechę i
tysiąc sposobów na uratowanie podbramkowych sytuacji. Był też
dziadek –ostoja spokoju i wielkiej mądrości.
Nasz dom to część poniemieckiego
majątku, spora willa z bardo długą historią, wielokrotnie
przebudowywany- rozbudowywany. Pełnił różne funkcje, podobno była
w nim kiedyś poczta. Po wojnie prawie cały dom zajmowali dziadkowie
jedynie kilka pomieszczeń na parterze było przeznaczonych dla biura
PGR-u. Jak to w dziwnych czasach dziwnie toczyły się koleje losu
domu w końcu stanęło na tym iż dom miał dwóch właścicieli.
Piętro zajmowali dziadkowie a parter zasiedlili nowi mieszkańcy.
Jak wiadomo dobro wspólne - znaczy niczyje, dom zaczął niszczeć.
Apogeum nastąpiło po śmierci
dziadków. Opustoszały dom, zarośnięty sad, po ogrodzie warzywnym
ani śladu. Budynek zaczął przypominać opuszczoną ruderę.
Sąsiedzi zupełnie o niego nie dbali mimo, iż nadal w nim
mieszkali.
Kiedy zaczynałam budowę w Jedliskach
czasami zaglądam do starego domu. Tak by nikt mnie nie widział
skradałam się do sadu by dotknąć stuletniego orzecha i popatrzyć
z łzą w oku na to wszystko co minęło a takie bliskie sercu.
Zdjęcia zrobione kwietniu 2009r. Początek remontu.
Jakże byłam szczęśliwa gdy
dowiedziałam się, iż wujek ma zamiar wyremontować dom. Trzymałam
za niego kciuki. Gdy zakończył remont- a trwało on tyle co budowa
mojego Jedliskowego domu, efekty były i są oszałamiające ;-)
Zdjęcie z kwietnia 2012r. Po remoncie ;-)
Dziękuje Ci Wujku, iż ocaliłeś ten
dom (nie podzieli on losu innych poniemieckich majątków)
Dziękuję, iż ocaliłeś kawał
historii tego miejsca a także naszej rodziny.
Dziękuje, iż historię tą
opowiedziałeś moim dzieciom.
Howgh
W czasie skuwania tynków w środku jedna z belek odkryła przybity kartonik - świadectwo poprzedniej przebudowy :-)
Bardzo ładny dom i pięknie przeprowadzona renowacja.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam, Tomek.
Dziękuję za komentarz.
OdpowiedzUsuńDom uratowany, mam nadzieję że i pałac zostanie kiedyś w właściwy sposób odrestaurowany.Na razie to co tam się dzieje woła o pomstę do nieba.
Pozdrawiam
Edyta
Z ulicy widać, że pałac ma solidny płot.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam, Tomek.
Zaiste mur jest imponujący...
OdpowiedzUsuń