sobota, 31 maja 2014

Jak zostałam Matką Teresą od kaczątka.

Korzystając z okna pogodowego zabrałam dzieciaki i ruszyliśmy na rancho. Tym razem był to jednak obowiązek, nie chciałam dopuścić do sytuacji jak sprzed roku kiedy to moje areały pochłonęła zieleń a uściślając szczaw (galopujący)

Pogodę mieliśmy wspaniałą pierwsze w tym roku upały temperatura oscylowało w granicach 30C ech....
Michał zajął się koszeniem a mnie pozostały sprawy bardziej przyziemne jak plewienie poletka doświadczalnego oraz zajmowanie się ogniskiem domowym czyli gary - karmienie wiecznie głodnych dzieci.
Właściwie był by to zwyczajny pobyt na wsi gdyby nie szereg dziwnych zdarzeń. Zaczęło się tak:
Naszykowałam śniadanie, siedzimy przy stole, Martyna komentuje świat za oknem: o bociany. Przełykam pyszną kawę i mruczę: acha ..... Michał wychyla się by spojrzeć i mówi: e tam bociany to pelikany. W końcu i ja wytężam wzrok by rozstrzygnąć spór, widzę.... rodzinę łabędzi. Przez środek naszego pola idzie para z siedmioma małymi łabądkami. Porzuciłam kawę, pognałam robić zdjęcia.



Tego dnia przez nasze podwórko przewinęło się sporo zwierzaków. Pojawił się bociek by na świeżo skoszonej łące powybierać co smaczniejsze kąski, pokazał się zaskroniec i żaba która próbowała sforsować drzwi balkonowe. 

 




Jednak największą niespodzianką okazała się kaczka.



Późnym popołudniem usłyszałam na podwórku dziwne popiskiwanie wyjrzałam a na środku podjazdu stoi maleńka kaczka i popiskuje a raczej pokwakuje. Stanęłam nieruchomo, taki maluch nie może być tu sam, byłam pewna że zaraz pojawi się jej rodzeństwo i rodzice. Niestety kaczucha wrzeszcząc wpierw weszła pod auto po chwili wyszła i wzdłuż domu szła do drzwi wejściowych zupełnie sama. Cóż zrobić złapałam malucha i włożyłam do kartonowego pudełka. Martyna była zachwycona, nareszcie będzie posiadać własne zwierzątko. Oj długo tłumaczyłam że nie możemy kaczuchy trzymać w domu. Jak już córce wytłumaczyłam zaczęłam się zastanawiać co z małym gościem zrobić, wpierw pomyślałam o ptasim azylu , ale przecież najbliższy jaki znam znajduje się w Warszawie. Może ją dać komuś na wsi kto ma akurat małe kaczki ….. hm..... Przeanalizowałam informacje jakie znalazłam o kaczkach w mądrych książkach - doszłam do wniosku, iż najlepiej będzie zawieźć ją nad staw, wypuścić a zapewne jakaś kacza rodzina malucha zaadoptuje. Zadzwoniłam do kuzynki by potwierdzić trafność decyzji, w końcu kuzynka na zwierzętach dzikich a zwłaszcza tych leśny się zna.....
Półgodziny później jechałam autem nad stawy. Martyna w skupieniu trzymała na kolanach pudełko z Balbiną. Kiedy dojechałam do brzegu akurat z trzcin wypłynęła gromadka podobnych do Balbiny maluchów. Delikatnie wyjęłam kaczuchę z pudełka i postawiłam na brzegu, ta wskoczyła do wody i w ekspresowy tempie dołączyła do płynącej grupy.

Tymże sposobem zostałam przez rodzinę okrzyknięta Matką Teresą od kaczątka

2 komentarze:

  1. Niech się powodzi Balbinie w nowej rodzinie! Cudne zdjęcia, rodzina łabędzi rozczulająca, ale ujęcie bociana też niesamowite, normalnie National Geographic! Pozdrowienia :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Dziękuję za pochlebny komentarz, od razu urosłam ☺
    Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń