sobota, 28 grudnia 2024

Urlop Świąteczny

 Tegoroczne Boże Narodzenie wypadło w środku tygodnia, wystarczyło wziąć 3 dni urlopu i można było cieszyć się 9 dniowym wypoczynkiem. Grzechem było by nie skorzystać z takiej okazji. My tradycyjnie zamiast do ciepłych krajów obraliśmy kierunek Rancho. Po dwóch miesiącach nieobecności na wsi nasze włości przejęte zostały przez  obcych.  Sad przeorganizował borsuk, koty wprowadziły się do ogrodu, myszy próbowały zawłaszczyć hacjendę, lis ostentacyjnie zaznaczył swą obecność zostawiając guano przed drzwiami wejściowymi. Kiedy rozpakowywaliśmy samochód nasze poczynania bacznie obserwował szarobiały kocur  o wyglądzie zakapiora.  Gdy tylko weszliśmy do domu zaznaczył swoim zapachem mój samochód z każdej strony.  Przez kilka godzin siedział pod krzakiem jaśminu i czekał, kiedy się wyniesiemy z jego terenu. Obłaskawiłam go nieco miską suchej karmy. 

Początkowo martwiłam się, iż przywlekłam z sobą na południe polski szarość.  W Wigilię padał deszcz ale już następnego dnia nieco się rozpogodziło i wreszcie zobaczyłam słońce. Aura była na tyle łaskawa, że w drugi dzień świąt pomalowała świat na biało, szadzią osiadającą na polach i łąkach.


Dni mijały na  wypoczynku  i leśnych wyprawach. Zimowy las jak zwykle cichy, dźwiękami wypełniał się dopiero o zmierzchu i w nocy. W Wigilię zamiast na pasterkę poszliśmy nad stawy, przez całą drogę towarzyszyło nam pohukiwanie sów – niesamowite wrażenie.

 Natomiast po zachodzie słońca i tuż przed wschodem od stawów niósł się klangor żurawi. Pewnego dnia postanowiłam, iż wybiorę się na poranną sesje zdjęciową nad stawy. Oczami wyobraźni już widziałam zdjęcia wyłaniających się z mgły pięknych ptaków. Zwlekłam się z łóżka parę minut po szóstej, spakowałam obiektywy latarkę i gaz pieprzowy (chyba tylko po to by go nieść), w ciemnościach ruszyłam w stronę lasu. Plan był taki by obejść w koło jeziorka. Nie chciałam ryzykować przeprawy przez mostek koło grobu hrabiny, gdyż dobrze pamiętałam jak ostatnim razem część spróchniałych desek zarwała się pod Martyną. Wybrałam drogę przez pole a później przejście nad śluzą. Trochę się obawiałam, bo nad śluzą deski też są stare a ja do najlżejszych nie należę do tego sprzęt swoje waży ale czego się nie robi dla pięknych zdjęć. Tak sobie rozważając szłam leśna ścieżką, przemrożone liście chrupały pod butami, nie wiadomo kiedy dotarłam do dużego stawu a tam nic ….. cisza.  Przeszłam przez śluzę, skierowałam się na groblę, zajrzałam nad mniejszy staw a tam nic …. cisza. Chudziutki sierp księżyca wisiał nad drzewami, powoli niebo zaczęło się rozjaśniać, obeszłam stawy dokoła, spotkałam tylko jedną samotną czaplę wpatrującą się w wodę. Zrezygnowana i przemarznięta poczłapałam w stronę domu. Kiedy już weszłam na podwórko znów znad stawu słychać było klangor. Nie mam pojęcia gdzie to wielkie stado się schowało, czy za wyspą, a może w szuwarach.  Czasami trzeba odpuścić….. weszłam do domu, zaczęłam rozgrzewać się herbatą i wówczas znów je usłyszałam …. Stado składające się z setki żurawi majestatycznie przelatywało nad moim domem.  





Nie poddam się wytropię je, może w następny weekend pozwolą się sfotografować.
 :-) 

niedziela, 17 listopada 2024

Kruszczyca złotawka (Cetonia aurata) - skarabeusz w ogrodzie ?

 Jesienna słota sprzyja przesiadywaniu w domu, tak jak przypuszczałam dopiero teraz nadszedł czas by opisać tegoroczną wiosnę. Nieco dziwnie się czuję gdy za oknem deszcz, wiatr, spadające liście stukają w szybę a ja mam przywołać z pamięci to co działo się kilka miesięcy temu gdy słońce rozgrzewało ziemię, zieleń przybrała swój najintensywniejszy odcień…..

W tym roku wiosna zaczęła się dość szybko była przyjemnie ciepła, pobudziła do wcześniejszej wegetacji większość roślin. Jednak ta sytuacja zapoczątkowała problemy, bowiem kiedy większość krzewów kwitła w najlepsze pogoda zrobiła zwrot o 180 stopni. Pod koniec kwietnia przyszło ochłodzenie temperatura o poranku spadła do -7C by kilka dni później wrócić do wiosennej normy. Kiedy przyjechałam na weekend majowy na wieś, ogród prezentował się bardzo nędznie. Wszystkie kwiaty na drzewkach owocowych opadły, przemarzły: porzeczki, agrest, morwy, a nawet moje ukochane róże. Mróz również nie oszczędził lasu, który zmienił kolor z  zielonego na szary, gdyż młode liście na bukach i dębach częściowo obumarły. Właśnie ten szary las uświadomił mi ogrom strat. Rośliny potrzebowały sporo czasu by się zregenerować. Morwy dopiero pod koniec maja zazieleniły się ponownie.


Róże też potrzebowały czasu zakwitły dopiero pod koniec czerwca i od razu zwabiły wygłodniałe chrząszcze. Kruszczyca złotawka rozsmakowała się w ich płatkach, normalnie bym z robactwem walczyła, ale tym razem szkoda mi się zrobiło tych pięknych chrząszczy. Pozwoliłam im bezkarnie buszować w kwiatach w zamian za pozowanie do zdjęć.








 Tego lata nie miałam okazji objadać się owocami z sadu, nie zrobiłam porzeczkowej galaretki. Natomiast pociechę stanowi wyjątkowy miód z mniszka lekarskiego. Pierwszy miód jaki zazwyczaj kupuje to wielokwiat. Ponieważ w tym sezonie pszczółki zbierały pyłek z tego co było czyli z mniszka, wyprodukowały miód naprawdę smaczny o lekko zielonkawym odcieniu. Kiedy słoiki postały ich zawartość się skrystalizowała kolor przybrał barwę bursztynową. Będę miała czym pocieszać się w zimowe wieczory.


poniedziałek, 11 listopada 2024

Listopad

 

Listopad.

Moja przyjaciółka twierdzi, że ten miesiąc powinien zostać usunięty z kalendarza bo jest jakiś taki trudny do przeżycia.

Coś w tym jest.  O ile we wrześniu i październiku można cieszyć się kolorami jesieni, babim latem to październik z mgłami, chłodem i mżawką do miłych nie należy.

Od tygodnia nie widziałam słońca, niebo zasnute szarością, do tego wilgoć potęgująca uczucie chłodu, dzień coraz krótszy. Po powrocie z pracy staram się wychodzić na spacery by nieco się poruszać a przy okazji zahartować. Ciągam z sobą nie do końca zadowolonego Pana Męża, który z zapaloną czołówką rozświetla nam drogę. Zapewne znacznie przyjemniejszą alternatywą dla tych szybkich spacerów był by czas spędzony z książką w wygodnym fotelu z kubkiem gorącego kakao. Jednak na takie ekstrawagancje pozwalam sobie tylko w weekend.  Staram się jak mogę, walczę z listopadową melancholią, rozstawiam w domu świece, puszczam muzykę i czekam z utęsknieniem na GRUDZIEŃ kiedy to bez zahamowań będziemy mogły z córką przygotować dom na święta. Mamy mocne postanowienie, iż zaczynamy już 6-go. W Mikołaja planujemy robienie stroików, wieszanie światełek i innych ozdób. Tak dotrwamy do końca roku a od Nowego Roku zacznie przybywać dnia, świat stanie się piękniejszy a Jedliskowy las powoli będzie się budzić ……




sobota, 2 listopada 2024

Jesiennie

Jesień zaczęła się na dobre, piękne kolory, poranne mgły i wietrzne noce, aż żal spędzać ten czas w mieście. Weekend przed wszystkimi świętymi postanowiliśmy spędzić rodzinnie na wsi. Pogoda dopisała, mogłam do woli włóczyć się po lesie. Tym razem las był już nieco cichszy, spokojniejszy, widać, iż przyroda szykuje się do nadchodzącej zimy. Część ptactwa odleciała, na stawach spotkałam jedynie łabędzie krzykliwe wraz z ich jedynym potomkiem. Szkoda, iż z czwórki pisklaków odchował się tylko jeden, widocznie takie są prawa natury.  


 

W sobotę skoro świt zapakowałam dwa obiektywy i ruszyłam na spotkanie z nieznanym, tym razem zafascynowana mgłami oraz polami słoneczników obrałam kierunek: polne drogi. Widoki dopisywały a kiedy nadarzyły się warunki na piękne zdjęcie, obiektyw szerokokątny odmówił posłuszeństwa. Targałam z sobą ciężki sprzęt by ostatecznie zrobić zdjęcia telefonem …fuj.  Ale nie powinnam narzekać mogłam nacieszyć się naprawdę pięknym widokiem. A obiektyw cóż, wyślę w przyszłym tygodniu do naprawy.





czwartek, 29 sierpnia 2024

Wiejskie życie – z doskoku.

Życie jakoś dziwnie przyśpieszyło, natomiast praca z cyferkami w Excelu przestawiła mój mózg na jeszcze bardziej introwertyczne zerojedynkowe schematy myślowe, gdzieś zgubiła się lekkość przelewania myśli na papier, stąd te długie przerwy w pisaniu bloga. O ile zdjęcia nadal robię i to z wielką przyjemnością to pisanie sprawia problem. Nadal uwielbiam zanurzać się w las i sprawdzać co słychać u znajomych zwierzaków, ale jakoś ciężko jest mi zmobilizować się do włączenia laptopa i opisywania leśnych przygód. A jest o czym pisać, dzieło się sporo w ostatnim półroczu.

Rodzina łabędzi krzykliwych doczekała się potomstwa. Czarny bocian zamieszkał tuż koło stawów. Do naszego ogródka na stałe wprowadził się zając. Pojawił się na Wielkanoc 😉, późną wiosną wyjadł z ogródka fasolkę Pana Męża a teraz rezyduje pod tujami czasem wskakując na taras.
Od strony wschodniej pod podbitką zamieszkała cała kolonia nietoperzy. Chciałam je policzyć, gdy wieczorem wylatywały na żer. Tak gdzieś po dwudziestym piątym pogubiłam się i stwierdziłam, że to chyba nie ma sensu przyjmę, że to po prostu kolonia. Jest jeszcze kilka tematów które zapewne opisze zimą, kiedy pogoda będzie sprzyjała siedzeniu w domu z gorącą herbatą, kocykiem i książką. 




Bocian czarny

Orzeł na deser.


niedziela, 25 lutego 2024

Mekka ptasiarzy- rezerwat przyrody "Stawy Raszyńskie"




 Po raz pierwszy od wielu tygodni ten weekend był słoneczny i ciepły. Całe moje jestestwo pragnęło spotkania z przyrodą, na Rancho po prostu pognałabym w las a w mieście ….. co robić ?

Przypomniałam sobie, że przecież parę kilometrów od mojego domu znajduje się rezerwat przyrody i to nie byle jaki, bo to rezerwat ornitologiczny. Wiele razy czytałam o nim w książkach, jeżdżą tam miłośnicy ptactwa liczyć ptaki, podglądać ich zwyczaje i robić zdjęcia. Pojechałam i ja !

Owszem ptactwa tam pod dostatkiem, podobnie jak fotografów przyrody, w czasie godzinnego spaceru naliczyłam czterech chłopa z sprzętem o wartości małego samochodu. Panowie siedzieli sobie wygodnie w krzesełkach lub mniej wygodnie na pieńkach i spokojnie pstrykali. Natomiast ptactwem byłam zniesmaczona nabrało miastowych manier, w całkowitym poważaniu miało spacerowiczów, w ogóle nie zwracało uwagi na pokrzykujące dzieciaki, biegające psiaki.  Na Rancho zrobienie fajnego zdjęcia to zachowanie ciszy, skradanie się, kamuflaż i nigdy człowiek nie ma pewności czy ustrzeli cokolwiek. Nie ma opcji by blisko podejść do czapli czy dzikich gęsi a w Raszynie, idę sobie groblą na cypelku czapla – zero reakcji na mnie. Chwilę później nad głową przelatuje kormoran, za wysepki wypływają kaczki głowienki, po prostu nie wiadomo co fotografować. Zwierzaki mają parcie na szkło jak i miejscowi celebryci.  Szczerze mówiąc czułam się nie jak w rezerwacie a raczej w zoo.  Owszem można zrobić fajne foty, ale brak tego charakterystycznego dreszczyku emocji i satysfakcji, gdy ustrzeli się niepospolity okaz.







Jednak nie mówię: nie , pewnie jeszcze się wybiorę na Raszyńskie Stawy z krzesełkiem i statywem :-) 



niedziela, 4 lutego 2024

Porządki

 Zmęczona miastem marzyłam o długim spacerze po lesie, kiedy już dotarliśmy na Rancho, ono powitało nas nie wiatrem a wichurą. W domu panował chłód, w kominach świszczał wiatr, nawet uszczelki w oknach wydawały długie wyjące dźwięki. Pozostało nam napalić w kominku i zabrać się za prace porządkowe w domu.  Następnego dnia pogoda się nieco poprawiła, Pan Maż tradycyjnie zabrał się za naprawę dachu, tym razem na drewutni, w tym czasie ja poszłam sprawdzić co słychać na stawach. 

Mały staw zalany wodą i skuty lodem był oazą spokoju, natomiast na dużym stawie wielkie porządki. Szczerze mówiąc pierwszy raz widziałam akcję sprzątania, która między innymi polegała na posypywaniu dna wapnem. Biały pył pokrył wszystko w okół stawu. Drzewa na grobli wyglądały jak oszronione. O dojrzeniu zwierzaków nie było mowy, huk pracujących ciężkich maszyn skutecznie towarzystwo przepłoszył. Pstryknęłam parę fotek na pamiątkę i powędrowałam do domu.  

Wieczorem znów zaczęło wiać – czyżby pierwsze zwiastuny wiosny?






Duży staw kolejnego dnia - już napełniany wodą . 

poniedziałek, 1 stycznia 2024

Dzień dobry w Nowym Roku.

Życzę Wszystkim w tym Nowym Roku: spokoju, pogody ducha, zdrowia i pomyślności w sferze zawodowej jak i prywatnej.  A osobom, które zaglądają na tego bloga, udanych zdjęć, ciekawych spotkań w lesie oraz odkrywania nowych zakątków świata.

Tegoroczne Święta spędzone na Rancho były dla mnie magiczne. W Wigilię las przyodział się w przepiękną białą scenerię, magii dodała też wizyta u bliskich. W domu rodzinnym stała choinka jak za dawnych lat, pod sufit i do tego ubrana w tradycyjne bombki. Wspomnieniom i śmiechom nie było końca. 


Wygospodarowałam też nieco czasu by wybrać się na świąteczny spacer. Chciałam napisać, że las zimową porą cichy i spokojny, koi duszę. Jednak to chyba nie do końca prawda. Idąc samotnie owszem zwróciłam uwagę na niesamowitą ciszę,  którą zakłócało skrzypienie śniegu bod moimi butami, lecz czasem słychać było szelest jakby coś przemieszczało się za mną. Przystawałam rozglądałam się wypatrując zwierzyny ale nic, żadnego ruchu, tylko szelest, czasem gdzieś zsunął się śnieg z gałęzi, czasem zapukał dzięcioł. Tak więc moja dusza ukojona raczej nie była, potrzebowałam czasu by się z przyrodą oswoić. Dwa miesiące w lesie nie byłam- odwykłam.  Obiecałam sobie, że w nowym roku tak długich przerw robić nie będę.