Zmęczona miastem marzyłam o długim spacerze po lesie, kiedy już dotarliśmy na Rancho, ono powitało nas nie wiatrem a wichurą. W domu panował chłód, w kominach świszczał wiatr, nawet uszczelki w oknach wydawały długie wyjące dźwięki. Pozostało nam napalić w kominku i zabrać się za prace porządkowe w domu. Następnego dnia pogoda się nieco poprawiła, Pan Maż tradycyjnie zabrał się za naprawę dachu, tym razem na drewutni, w tym czasie ja poszłam sprawdzić co słychać na stawach.
Mały staw zalany wodą i skuty
lodem był oazą spokoju, natomiast na dużym stawie wielkie porządki. Szczerze
mówiąc pierwszy raz widziałam akcję sprzątania, która między innymi polegała na
posypywaniu dna wapnem. Biały pył pokrył wszystko w okół stawu. Drzewa na
grobli wyglądały jak oszronione. O dojrzeniu zwierzaków nie było mowy, huk
pracujących ciężkich maszyn skutecznie towarzystwo przepłoszył. Pstryknęłam
parę fotek na pamiątkę i powędrowałam do domu.
Wieczorem znów zaczęło wiać – czyżby pierwsze zwiastuny wiosny?
Duży staw kolejnego dnia - już napełniany wodą .
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz