Rok
temu jesienią pojawiała się w naszym ogrodzie wiewiórka. Otrzymała tradycyjne
imię Baśka. Pan Mąż postanowił o nią zadbać, co kilka dni wynosił jej parę
orzeszków. Baśka je chowała w zakamarkach ogrodu a my z wielką radością przyglądaliśmy
się poczynaniom sprytnego zwierzaczka.
Przyszła
zima wiewiórka zapadła w sen, a z nią i ogród.
Minęło
kilka miesięcy ociepliło się, trawa buchnęła soczysta zielenią, Baśka wróciła.
Widywałam ją przy ogrodowym poidełku a czasem na brzozie koło tarasu gdy z zainteresowaniem
mi się przyglądała. Można powiedzieć, że nawiązała się między nami nić
przyjaźni, co dzień dolewałam jej świeżej wody a Ona na tyle się oswoiła iż
zaczęła wbiegać na taras.
Jednak
pewne wydarzenie pozostawiło rysę na naszej przyjaźni. A było to tak: pewnego
wiosennego popołudnia Pan Mąż wjechał do ogrodu kosiarką. Kosiarka furgotała
równomiernie a ja na tarasie popijałam popołudniową kawę i czytałam, mówiąc
krótko błogie lenistwo. Nagle kosiarka cichnie a do mych uszu dobiega wołanie
męża „ Kochanie chcesz zobaczyć czereśnie to choć i się napatrz się bo później nie
będziesz miała szansy”
Zastanawiałam się o co Panu Mężowi chodzi przecież za wcześnie na czereśnie,
jeszcze nie dojrzały. Dojrzałe to i owszem lubią znikać w dziobie dzięcioła.
Podeszłam pod drzewo, co widzę nasza Baśka wyjada
owoce. Pan Mąż pewnie by jej nie wypatrzył ale dostał pestką w głowę kiedy kosił
trawę pod drzewem. Baśka
chyba się zorientowała, iż popełniła wielkie faux pas. Weszła na nieco wyższą gałąź,
schowała się za kępką liści. Długo tak nie wytrzymała, wisząca obok czereśnia kusiła.
Ruda nie odrywając ode mnie wzroku bardzo
powolutku wyciągnęła łapkę po owoc a kiedy już go chwyciła szybko zdobycz
wepchnęła do pyszczka.
W tenże sposób
mały złodziejaszek opędzlował całe drzewo.
Jak
będzie w tym roku, czy uda mi się skosztować czereśni zobaczymy.