Majówka
dla nas rozpoczęła się dopiero 3-go i minęła bardzo pracowicie. Kapryśna aura wyznaczała harmonogram działań. Kiedy
wychodziło słońce – koszenie i prace ogrodowe, kiedy zaczynało padać „Bohaterowie
domu” budowali letnią rezydencję dla Maxa. Michał
mimo prac miał jeszcze siłę na wieczorne spacery po lesie. Pewnego wieczora po
powrocie od razu zaczął pokrzykiwać: Mamo, Mamo widziałem bobry!
Początkowo
zbyłam jego opowieści krótkim acha, ale kiedy opowieść poparł dowodem w postaci
filmu nagranego komórką, o to się już tematem zainteresowałam. Umówiliśmy się, iż następnego wieczora pójdziemy razem, może jakieś zdjęcia zrobię.
Faktycznie
kolejnego dnia poczłapałam na wieczorny spacer. Gdzieś w połowie drogi dało
znać o sobie zmęczenie, miałam ochotę zawrócić ale Syn twardo twierdził, że
bobry na pewno będą.
OK – powiedziałam idę ale jak ich nie spotkamy to do domu
niesiesz mnie na barana.
Postękując
z lekka dowlekłam się do grobli a tam …..zaraz za zakrętem czekał pierwszy
bóbr, parę metrów dalej wypatrzyłam następnego podgryzającego pień drzewa. Zmęczenie zniknęło jak za dotknięciem
magicznej różdżki a ja z aparatem, po
cichutku tropiłam zwierzynę. Przeszliśmy
tam i z powrotem całą groblę. Zwierzaki czasem się chowały a czasem wręcz
pozowały. Zrobiłam sporo zdjęć, którymi zaraz po powrocie do domu pochwaliłam
się reszcie rodziny.
P. Stawowy chyba nie będzie zadowolony z nowych lokatorów i ich porządków.