Po południu rozdzwonił się telefon ,
spoglądam na wyświetlacz mój sąsiad z rancha. Pierwsza myśl: o
cholewcia dach nam zerwało. Na szczęście wszystko w najlepszym
porządku, sąsiad chciał się dowiedzieć dlaczego nas jeszcze nie
ma, i poinformować że trawa nam wyrosła (znaczy odstaje od
wyznaczonych standardów ) Wyjaśniłam, że wszystko ok, praca mnie
zatrzymała w mieście, niebawem przyjedziemy.
Trochę się o rancho a raczej o mój
rachityczny ogródek niepokoję. Najpierw upały a później burze. W
centrum burz było sporo wpierw takie niewinne właściwie nie robiły
większych szkód poza wytrzepywaniem z gniazd młodych ptaków.
Pewnie bym na ten fakt nie zwróciła uwagi ale mój czteronożny
przyjaciel i owszem. Zaganiał pisklaki w jedno miejsce i chciał się
nimi opiekować. Cóż mi pozostało łapałam podlotki i z powrotem
wsadzałam w gniazda gdzie czekali na nie zdenerwowani rodzice. Tak
uratowałam trzy kosy i jedną sójkę (prezentowaną na zdjęciu obok).
Tyle o burzach łagodnych jednak
przedwczoraj przyszła burza która wyrwała z korzeniami drzewo
rosnące przed domem i rozłupała na pół piękną renklodę w
sadzie. Może nie są to wielkie straty ale na owoce z tejże
renklody czekałam 10 lat a drzewo przed domem tez miało już swój
wiek było piękne i dostojne …..
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz