środa, 8 czerwca 2016

Kurz znad ”prerii”

Przybyliśmy na rancho w pełnym składzie. Najwięcej radochy z wyjazdu miał oczywiście pies. Pan Maż początkowo do eskapady w tak licznym gronie podchodził sceptycznie jednak Max swym zachowaniem całkowicie wkupił się w łaski Pana.Towarzyszył Panu Mężowi w porannym joggingu, chadzał z nami na spacery, grał z Martyną w frisbee, a po aktywnym dniu spał grzecznie w swojej budzie, nie marudził, nie kopał dziur, ogólnie był bardzo grzeczny.

Wracając do tematu kurzu … otóż pierwszego dnia jak to zwykle w domu było dość chłodno więc szybko rozpakowałam bagaże, posprzątałam, otwarłam okna – by się nagrzało i poszłam pomagać reszcie rodziny w pracach ogrodowych. Popołudniu zasiedliśmy do stołu zjeść obiadokolację, wtedy to właśnie promienie słońca zajrzały do jadalni. Stół w kolorze mahoniu w pełnym słońcu wyglądał jak oprószony mąką.

Michał skomentował: „Mamo gdybyśmy Cię nie znali to …....” Nie dałam mu skończyć:
„Widzicie po zachodniej stronie domu rozciąga się bezkresna preria (są łąki,są nieużytki, krowy itd.) W zeszłym roku wraz z suszą zawitał w naszym domu kurz znad prerii, wszystko wskazuje na to, że w tym roku też nam będzie towarzyszyć. Z kurzem znad prerii się nie walczy (szkoda życia) trzeba go zaakceptować !



Późnym popołudniem w myśl zasady „akceptuj” zamiast za odkurzacz chwyciłam za aparat i wraz z Michałem poszłam sprawdzić co słychać na stawach.

Spacery po lesie o tej porze roku to czysta przyjemność, cisza, spokój, co jakiś czas można wypatrzyć dzikie zwierzaki a najważniejsze: nie ma jeszcze gzów, ślepców i innego dziadostwa. 














P.S.
Wpis umieszczam jak zwykle z pewnym opóźnieniem, susza i kurz dotarły także do "Prawie Miasta". Od trzech tygodni nie było porządnego deszczu, droga którą dowożę Martynę do szkoły zamieniła się w pylisty dukt. 
Oby na rancho choć trochę padało .....martwię się o moje Metasekwoje.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz