Wszystko wydarzyło się
przed świętami
a było to tak:
Odwożąc córkę do
szkoły wypatrzyłam na skraju zagajnika sąsiadującego z naszą
posesją dwa średniej wielkości psiaki. Widywałam je przez kilka
kolejnych dni, aż w końcu pojawiły się przed naszym domem żebrząc
o jedzenie. Wyglądały tak żałośnie, iż wyniosłam im miskę,
wychudzone, wyziębione, nie miałam już wątpliwości: zgubiły się,
albo je ktoś porzucił. Chciałam zachować się jak przyzwoity
człowiek zgodnie z zaleceniami i obowiązującym prawem zawiadomiłam
urzędników gminnych, zrobiłam zdjęcie psiakom, umieściłam na
portalu „zaginione psy”.
Następnego dnia
przyjechał na wizję lokalną urzędnik. Stwierdził: psy są dwa
…..ale ten jeden to chyba przyszedł do tej suni bo teraz jest
wiosna, proszę czekać na decyzję.
Czekałam dwa dni
(oczywiście karmiąc psy). Po moim trzecim telefonie ponownie
przyjechał urzędnik tym razem zrobił zdjęcia psiaków by umieścić
je w gminnym kąciku adopcyjnym (zgodnie z obowiązującą procedurą
).
Mijały dni, czekałam,
dzwoniłam regularnie do gminy, dzwoniłam do rejonowego schroniska
(oni nie mogą przyjąć bo to obowiązek gminy) Zasięgnęłam
porady u Pani Weterynarz do której jeździmy z kotem – usłyszałam
trzeba być twardym bo gmina się zawsze miga. Po tygodniu byłam
już bardzo poirytowana – psy zaczęły się u nas zadamawiać na
dobre, kolejny telefon do gminy tym razem usłyszałam od Pani
Urzędnik, iż mam psom nie dawać jedzenia to sobie pójdą a poza
tym mam nieogrodzoną posesję....... No w tym momencie mało mnie
nie szlagło, poinformowałam Panią iż rozmowa jest nagrywana i
jeśli dziś po psy nie przyjedzie weterynarz z nagrania zrobię
użytek. O godzinie 22.15 pojawił się weterynarz, zabrał sunię
do lecznicy....... a na psa nie dostał zlecenia, poradził mi bym
ponownie zrobiła zgłoszenie i bym była
wytrwała..........
Cała akcja od zgłoszenia
do zabrania suni trwała tydzień mimo, iż procedury zalecają
szybkie działanie by nie narażać zwierząt na dodatkowe stresy i
cierpienia. Cóż czas pojęcie względne!
cdn.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz