Po przejściach z
urzędnikami miałam mieszane uczucia co do dalszego brnięcia w
procedury zgłaszania psiaka, który u nas został. W głowie kłębiły
mi się różne myśli w końcu zawsze chciałam mieć psa, ale
zarazem nie chciałam brać na siebie dodatkowych obowiązków. Co
zrobić z przybłędą? Rozmyślałam przez pół nocy. Rano
zeszłam na dół zanieść mu jedzenie, spojrzeliśmy sobie w oczy i
zawarliśmy pakt przyjaźni. Powiedziałam uroczyście: "Od tej pory
będziesz nosił imię Maksymilian w skrócie Max. Będziesz dumnie
nosił to imię, postrasz się być grzecznym psem, nie będziesz
rozrabiał, grymasił przy jedzeniu i masz dbać o naszą rodzinę, a
ja w zamian dam Ci przyjaźń dach nad głową, strawę i zadbam o
Twoje zdrowie".
Po tej przemowie wróciłam
do domu by wyszykować córkę do szkoły. Martyna jadła śniadanie
powiedziałam jej o podjętej decyzji wtedy podeszła do mnie
przytuliła się z całej siły i rozpłakała. Łzy szczęścia
płynęły po policzkach, łkając powiedziała: "Mamusiu ja tak o tym
marzyłam, pięć razy prosiłam spadające gwiazdki o psa,
dziękuję".
Tak oto Max dołączył
do naszej rodziny.
Początkowo był bardzo
wystraszony na widok smyczy uciekał lub zwijał się w kulkę pod
moimi stopami, coś mi się wydaje, że swoje przecierpiał i raczej
nie był dobrze traktowany.
Po błąkaniu się po
lesie została mu brzydka pamiątka - całe stado kleszczy z tym
sobie poradziłam dając specjalne krople i zakładając obrożę
odstraszającą insekty.
Następnego dnia
zawiozłam go na szczepienie ale okazało się, że od kleszczy złapał
Babeszjozę dostał wysokiej gorączki więc wpierw leczenie a potem
szczepienie.
Mijały kolejne dni
powoli pracowałam nad psim zaufaniem. Na dzień dzisiejszy można
powiedzieć, iż odniosłam sukces, Max chodzi ze mną grzecznie na
spacery, daje sobie zapiać smycz i pokochał jazdę samochodem.
Co dalej życie
przyniesie zobaczymy ;-)