środa, 10 czerwca 2015

O suszy i ekologicznej myszokretołapce.

Czerwcowy przedłużony weekend spędziliśmy na wsi. Po przyjeździe jak zwykle poszłam pooglądać nasze areały. O zgrozo w ogródku warzywnym tylko czosnek miał się dobrze, cebula licha, pietruszki brak a o reszcie lepiej nie wspominać. Susza dała we znaki wszystkim roślinkom, sadzone w zeszłym miesiącu drzewka też słabo wyglądały. Najbardziej ucierpiała jedna z metasekwoi. Martyna patrząc na smętne drzewko z zeschniętymi liśćmi powiedziała przez łzy : "Mamo nie chcę by ona umarła" . Pocieszyłam córkę: spróbuję ją uratować. Wieczorem rozciągnęłam węże (szlauchy) -  rozpoczęłam akcję ratunkową. Podlewałam wszystkie sadzone w tym roku drzewka i warzywnik. Pod nieszczęsnego suchara też lałam wodę, choć muszę przyznać że robiłam to tylko dla Martyny gdyby nie ona pewnie bym suchara wykopała. Jakież było moje zdziwienie i radość gdy po trzech dniach nawadniania suchar zaczął się nieśmiało zielenić.
Mam cichą nadzieję, że w końcu przyjdą wiosenne burze i będą podlewały systematycznie ogródek podczas naszej nieobecności. 

Na koniec kilka słów o ekologicznej łapce.
Otóż wczesną wiosną z niepokojem obserwowaliśmy trawnik na którym w zatrważającym tempie powstawały kretowiska.  Przed pierwszym wiosennym koszeniem Pan Mąż kretowiska porozgarniał.  
Do dnia dzisiejszego żaden kopiec się nie pojawił zniknęły też nornice. Wygląda na to, że problem sam się rozwiązał do tego w sposób ekologiczny.









:-)


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz