Za oknem pachnie deszczem w domu
truskawkami a ściśle mówiąc dżemem truskawkowym, który od dwóch
dni odparowuje na kuchni. Sielanka w domowych pieleszach a raptem
tydzień temu ….. zdobywaliśmy wysokie góry.
Tym razem chciałabym opowiedzieć o
dziwnych zbiegach okoliczności. Co dzień spotykamy różnych ludzi,
ale niektóre z taki spotkań z zupełnie przypadkowymi osobami
zapadają w pamięć na wiele lat.
Będąc licealistką na część
wakacji jeździłam do Krakowa pomagać mojej chorej babci. Babcia
miała pod Kopcem Kościuszki działkę na której uprawiała różne
warzywka. Co drugi dzień człapałam z Babcią pod Kopiec. Babcia
schorowana więc człapała słabo od czasu do czasu robiąc sobie
przystanki na ławeczce pod kasztanami. W czasie drogi spotykała
inne starsze damy, z którymi w dobrym tonie było porozmawiać o
stanie zdrowia. Dla młodej dziewczyny ta droga pod Kopiec była
drogą przez mękę. Aż pewnego dnia ….... Babcia przysiadła na
ławeczce z inną czcigodną dmą by rozprawiać o samopoczuciu
tymczasem ja siedziałam obok wyłączyłam zmysł słuchu i
wpatrywałam się w roztaczającą się przede mną panoramę z
Tarami na horyzoncie. Nawet nie wiem kiedy obok mnie przysiadła się
kolejna staruszka o pogodnej twarzy. Z zamyślenia wyrwały mnie
jej słowa : „W życiu chodzi o to by widzieć piękno, bo widzisz
dziecko jeden będzie widział tylko te psie kupy na trawniku a inny
zauważy kwiatka i te góry na horyzoncie.” Staruszka uśmiechnęła
się ciepło wstała i odeszła. Przez następne dni pod Kopiec
leciałam na skrzydłach, miałam nadzieję spotkać tajemniczą staruszkę. Nie udało się ale jaj słowa zostały ze
mną.
Kolejna opowieść będzie o dziwnym
spotkaniu sprzed kilku dni. Byliśmy na krótkich wakacjach w moich
ukochanych górach. Martyna jest już na tyle duża, iż może
sama chodzić nawet z małym plecaczkiem a ja mam już tyle lat, że
tempo Martyny jest dla mnie w sam raz :-) Pierwsza poważna wyprawa
pod Czarny Staw Gąsienicowy i w stronę Zawratu. Córka dała radę.
Następnego dnia by pokazać jej znów piękne widoki poszliśmy na
Pięć Stawów tam w schronisku czekaliśmy na syna, który uparł
się by zdobyć tego dnia Kozi Wierch. Po wypiciu herbaty i zjedzeniu
szarlotki dotarł do nas sms od Michała informujący, iż z powodu
deszczu zrezygnował z zdobycia góry a obecnie idzie na Morskie Oko
i będzie czekał na nas przy samochodzie. Nabrawszy sił w
schronisku postanowiliśmy również pujść na Morskie Oko
łagodną trasą przez Świstową Czubę. Rozważnie i roztropnie
stawiając stopy na głazach i skałkach posuwaliśmy się w górę,
od czasu do czasu mijając hałaśliwe kolorowe grupki turystów. Na
ogół przemierzam góry w milczeniu, pochłaniając piękne widoki i
słuchając wiatru. Dla mnie góry to rodzaj świątyni dlatego
trochę mnie irytują te kolorowe grupki rzucające pety, chusteczki
i hałasujące.
Właśnie minęliśmy taką grupkę,
przeszliśmy na drugą stronę grani, nagle ogarnął nas dziwny
spokój i cisza, powietrze zamarło w bezruchu. Wyszeptałam do
Martyny : Słyszysz tą ciszę? Nie zdążyłam usłyszeć
odpowiedzi bowiem gdy podniosłam wzrok przed nami na ścieżce na
jednym z płaskich głazów (a la ławeczka ) siedział starszy
jegomość – ubrany w znoszone spodnie, zapinaną koszulę,
tyrolski kapelusik i z termosem u pasa. Nie wyglądał na turystę a
zdecydowanie na tubylca. Z tubylcami nie należy zadzierać więc
grzecznie wyszeptałam „dzień dobry”. Jegomość spojrzał na
mnie za bardzo grubych okularów, uśmiechnął się na powitanie,
zapytał : „Czy widziała Pani kozicę?” Pokręciłam przecząco
głową i odruchowo usiadłam koło Jegomościa a ten wskazał na
dole żlebu pasące się zwierze. Po chwili na ławeczce usiadła
Martyna i Pan Mąż. Siedzieliśmy tak w ciszy kontemplując piękno
przyrody. Koło nas przetoczyła się kolorowa grupka, nie zwracając
na nas uwagi jakby nas na tej wąskiej ścieżce w ogóle nie było.
Jeden pan szedł nawet z komórką przy uchu coś głośno
komentując. Kiedy przeszli dotarła do mnie absurdalność tej
sytuacji, czyżbym należała do innego świata? innego wymiaru? Ten
błogi spokój koło starszego Pana był niesamowity, posiedzieliśmy
z nim jeszcze parę chwil aż w końcu stwierdziłam - trzeba iść
dalej przed nami jeszcze kawał drogi. Grzecznie wyszeptałam
Starszemu Panu podziękowania, pożegnaliśmy się i ruszyliśmy w
dalszą drogę. Po przejściu sporego kawałka w końcu odważyłam
się powiedzieć : „To był Duch Gór”. Pan Mąż i córka
przytaknęli też poczuli ten klimat. To zadziwiające spotkanie zapewne pozostanie ze mną przez lata ;-)
W tym miejscu spotkaliśmy Ducha Gór.
Po spotkaniu podążamy wąską ścieżką w kierunku Morskiego Oka.