Listopad.
Moja przyjaciółka twierdzi, że ten miesiąc powinien zostać usunięty z kalendarza bo jest jakiś taki trudny do przeżycia.
Coś w tym jest. O ile we wrześniu i październiku można cieszyć się kolorami jesieni, babim latem to październik z mgłami, chłodem i mżawką do miłych nie należy.
Od tygodnia nie widziałam słońca, niebo zasnute szarością, do tego wilgoć potęgująca uczucie chłodu, dzień coraz krótszy. Po powrocie z pracy staram się wychodzić na spacery by nieco się poruszać a przy okazji zahartować. Ciągam z sobą nie do końca zadowolonego Pana Męża, który z zapaloną czołówką rozświetla nam drogę. Zapewne znacznie przyjemniejszą alternatywą dla tych szybkich spacerów był by czas spędzony z książką w wygodnym fotelu z kubkiem gorącego kakao. Jednak na takie ekstrawagancje pozwalam sobie tylko w weekend. Staram się jak mogę, walczę z listopadową melancholią, rozstawiam w domu świece, puszczam muzykę i czekam z utęsknieniem na GRUDZIEŃ kiedy to bez zahamowań będziemy mogły z córką przygotować dom na święta. Mamy mocne postanowienie, iż zaczynamy już 6-go. W Mikołaja planujemy robienie stroików, wieszanie światełek i innych ozdób. Tak dotrwamy do końca roku a od Nowego Roku zacznie przybywać dnia, świat stanie się piękniejszy a Jedliskowy las powoli będzie się budzić ……