Jesienna słota sprzyja przesiadywaniu w domu, tak jak przypuszczałam dopiero teraz nadszedł czas by opisać tegoroczną wiosnę. Nieco dziwnie się czuję gdy za oknem deszcz, wiatr, spadające liście stukają w szybę a ja mam przywołać z pamięci to co działo się kilka miesięcy temu gdy słońce rozgrzewało ziemię, zieleń przybrała swój najintensywniejszy odcień…..
W tym roku wiosna zaczęła się dość szybko była przyjemnie ciepła, pobudziła do wcześniejszej wegetacji większość roślin. Jednak ta sytuacja zapoczątkowała problemy, bowiem kiedy większość krzewów kwitła w najlepsze pogoda zrobiła zwrot o 180 stopni. Pod koniec kwietnia przyszło ochłodzenie temperatura o poranku spadła do -7C by kilka dni później wrócić do wiosennej normy. Kiedy przyjechałam na weekend majowy na wieś, ogród prezentował się bardzo nędznie. Wszystkie kwiaty na drzewkach owocowych opadły, przemarzły: porzeczki, agrest, morwy, a nawet moje ukochane róże. Mróz również nie oszczędził lasu, który zmienił kolor z zielonego na szary, gdyż młode liście na bukach i dębach częściowo obumarły. Właśnie ten szary las uświadomił mi ogrom strat. Rośliny potrzebowały sporo czasu by się zregenerować. Morwy dopiero pod koniec maja zazieleniły się ponownie.
Tego lata nie miałam okazji objadać się owocami
z sadu, nie zrobiłam porzeczkowej galaretki. Natomiast pociechę stanowi wyjątkowy
miód z mniszka lekarskiego. Pierwszy miód jaki zazwyczaj kupuje to wielokwiat. Ponieważ
w tym sezonie pszczółki zbierały pyłek z tego co było czyli z mniszka, wyprodukowały
miód naprawdę smaczny o lekko zielonkawym odcieniu. Kiedy słoiki postały ich
zawartość się skrystalizowała kolor przybrał barwę bursztynową. Będę miała czym
pocieszać się w zimowe wieczory.