Przypomniałam sobie, że przecież parę kilometrów od mojego domu znajduje się rezerwat przyrody i to nie byle jaki, bo to rezerwat ornitologiczny. Wiele razy czytałam o nim w książkach, jeżdżą tam miłośnicy ptactwa liczyć ptaki, podglądać ich zwyczaje i robić zdjęcia. Pojechałam i ja !
Owszem ptactwa tam pod dostatkiem, podobnie jak fotografów przyrody, w czasie godzinnego spaceru naliczyłam czterech chłopa z sprzętem o wartości małego samochodu. Panowie siedzieli sobie wygodnie w krzesełkach lub mniej wygodnie na pieńkach i spokojnie pstrykali. Natomiast ptactwem byłam zniesmaczona nabrało miastowych manier, w całkowitym poważaniu miało spacerowiczów, w ogóle nie zwracało uwagi na pokrzykujące dzieciaki, biegające psiaki. Na Rancho zrobienie fajnego zdjęcia to zachowanie ciszy, skradanie się, kamuflaż i nigdy człowiek nie ma pewności czy ustrzeli cokolwiek. Nie ma opcji by blisko podejść do czapli czy dzikich gęsi a w Raszynie, idę sobie groblą na cypelku czapla – zero reakcji na mnie. Chwilę później nad głową przelatuje kormoran, za wysepki wypływają kaczki głowienki, po prostu nie wiadomo co fotografować. Zwierzaki mają parcie na szkło jak i miejscowi celebryci. Szczerze mówiąc czułam się nie jak w rezerwacie a raczej w zoo. Owszem można zrobić fajne foty, ale brak tego charakterystycznego dreszczyku emocji i satysfakcji, gdy ustrzeli się niepospolity okaz.
Jednak nie mówię: nie , pewnie jeszcze się wybiorę na Raszyńskie Stawy z krzesełkiem i statywem :-)