Tak te święta były nieco inne,
nie było zbyt wielu spotkań rodzinnych, właściwie to spędziliśmy cały wolny
czas na wsi rozkoszując się ciszą i lasem. Te święta, bynajmniej w moim
mniemaniu były doskonałe i do tego pełne spotkań z przyrodą !
Na początku naszego pobytu,
rano usłyszałam klangor żurawi, wydawało mi się, że jeszcze śnię bo skąd taki
hałas w środku zimy, zignorowałam ptaki a może senne mary, przytuliłam się do
ciepłej podusi….. Klangor dał o sobie
znać ponownie tuż po zachodzie słońca, podeszłam do okna sprawdzić czy to przelatują
nasze znajome pary. Tymczasem nad lasem w kierunku stawów leciało ogromne stado
składające się z ponad 150 szt. Widać na południowe niziny przybyły żurawie z
północy by przezimować. Goście podobnie
jak tubylcze sztuki wyznaczały rytm dnia. Rano leciały z wielkim hałasem w kierunku łąk i pól zaś wieczorem wracały by
ułożyć się do snu w trzcinach nad stawami. Za każdym razem obierały sobie nasz
dom za główny punkt nawigacyjny, widywałam je regularnie.
Miałam ochotę upolować to
ogromne stado swoim aparatem. Jednak nie
było to takie proste. Żurawie to bardzo płochliwe ptaki, czatowanie na nie w
szuwarach w temperaturze ujemnej odpadało (tym razem nie spakowałam ocieplanych
spodni). Ponadto pogoda nie sprzyjała , gdyż szwendające się po polach mgły
utrudniały widoczność .
Jednak pewnego dnia za chmur
wyszło słońce, wiatr rozwiał mgły a
my korzystając z sprzyjającej aury wyszliśmy
na podwórko oporządzić obejście. Pan mąż
zabrał się za przycinanie krzewów i drzew. Nieco pomagałam w tych pracach choć
raczej pilnowałam Pana Męża by nie zamienił mej ulubionej śliwy w bonsai.
Gdzieś pomiędzy cieciem jabłonki i śliwy usłyszałam znajomy klangor. Tym razem
stado przemieszczało się w kierunku pastwiska tuż za naszym polem. Pojawiła się
szansa na zdjęcia. Co prawda o podejściu do ptaków nie było mowy ale na skraju
pola stała mała nowa ambonka …..
Porzuciłam nadzór na cięciem,
zapięłam teleobiektyw i szybkim krokiem ruszyłam na spotkanie z naturą. Na otwartej przestrzeni poczułam, iż wiatr
który rozwiał mgły jest zimny a raczej lodowaty a do tego dość silny.
Dzielnie dotarłam do granicy pola i … wówczas spostrzegłam, iż mała ambonka
wcale nie jest mała, jest zupełnie normalną solidną wysoką amboną. Pokonując wewnętrzne opory i strachy wspięłam
się po drabinie. Na górze czekało na mnie siedzisko z deski, ażurowe ściany
oraz podłoga …. lepiej w dół nie patrzeć.
Skupiłam się na zdjęciach, dopiero gdy zaczęłam tracić czucie w
zmarzniętych dłoniach postanowiłam wrócić.
Spojrzałam na drabinę i ….. (zawsze lepiej wchodzić niż schodzić) już
miałam zadzwonić do P.Męża by przyszedł
uratować mnie z pułapki lecz na szczęście resztki honoru się odezwały.
Powolutku nie patrząc w dół kurczowo łapiąc się szczebelków zmarzniętymi rękami
zlazłam. Zawsze mnie gdzieś poniesie a
potem żałuje ……. (na szczęście niezbyt długo).
Następnego dnia o poranku kolejna
sesja fotograficzna, zachciało mi się uwiecznić piękną szadź która ubieliła
wszystko w koło. Zawędrowałam nad stawy w poszukiwaniu ciekawych widoków i
wówczas na mniejszym stawie na samym środku dostrzegłam hordę ptaków, zresztą one też mnie dostrzegły
i od razu poderwały się do lotu . Hałastra przeleciała nade mną ich
odgłosy odbijały się echem dając niesamowity efekt akustyczny. Ze
względu na mgłę zdjęcia zbyt ciekawe nie wyszły ale to spotkanie na długo
zostanie w mej pamięci ….. niesamowite.
Żurawie o poranku na tle zachodzącego księżyca.
Wieczorny powrót na sitowia.
Miejsce odpoczynku na mniejszym stawie .
Kiedy wracałam z porannej wyprawy, słońce w końcu przedarło się przez chmury przegoniło szarość i nadało otoczeniu nieco kolorytu.