Przyzwyczaiłam się do faktu, iż co jakiś czas pojawiają się na podwórku nowi lokatorzy. I tak zając zwany potocznie pasztetem strzyże systematycznie trawnik (nic na to nie poradzę, że to co kica i posiada długie uszy kojarzy mi się z Babcinym pasztetem – smaki dzieciństwa ) Pasztet nie wyrządza szkód, nie obgryza drzewek, jest zainteresowany soczystym mniszkiem lekarskim. Niech sobie kica.
Tej wiosny przed domem wypatrzyłam bażanta wraz z bażancicą. Wyrośnięte dzikie kury paradują co rano po ogrodzie, wyjadając tłuste robaki. W tym przypadku też nie mam nic przeciwko bowiem mniej robaków to szansa dla warzyw w ogródku. Jednak by obraz wsi nie był taki słodki i sielski na skraju lasu graniczącym z naszymi włościami zaczął pokazywać się lis. Widuję jak Rudzielec bezszelestnie przemierza drogę kierując się w stronę wsi, czasem w pysku niesie jakąś upolowaną zdobycz, pewnie ma rodzinę na utrzymaniu, takie są prawa przyrody, rozumiem to.
Nie tak dawno rozbójnik postanowił zaanektować nasze podwórko. Przyłapałam go jak późnym wieczorem wszedł na taras, przylepiwszy nos do balkonowej szyby sprawdzał co dzieje się w salonie. Poczułam się nieswojo, burknęłam do niego: „idź sobie, nie bądź taki ciekawy”. Lis odszedł, chyba nieco obrażony. Następnego ranka wychodząc przed dom z kubkiem porannej kawy natknęłam się na wielkie lisie guano pozostawiane na progu wejściowych drzwi, to oznacza przejęcie terenu ! Nie jestem zadowolona z takiego obrotu spraw, działania wojenne lisa trwają w najlepsze, regularnie pozostawia swoje kupy przed głównym wejściem, drzwiami balkonowymi a nawet przed bramą. Cierpliwie sprzątam „smrodliwe miny” dając mu do zrozumienia, iż aneksja podwórka nie wchodzi w rachubę.