Około jesieni Michał przechadzał się
po okolicznych polach. Gdzieś na rozstaju dróg pod starą wierzbą
znalazł figurkę – drewnianego dziada. Przywlókł dziada do domu, obejrzałam go wnikliwie i stwierdziłam, iż mógłby być
strażnikiem domu. Pan mąż również go obejrzał i orzekł że
dziad mu się nie podoba bo mu źle z oczu patrzy, a w ogóle to
dziwne iż tak siedział pod wierzbą, to pewnie jakieś ludowe gusła
i zabobony, lepiej zanieść go z powrotem.
Nie dałam za wygraną postanowiłam:
dziad zostaje, wyczyściłam go nieco i posadziłam w drewutni.
Minął miesiąc znów przyjechaliśmy
na rancho. Michał poszedł na poddasze po skrzynkę z narzędziami
po chwili słyszę: Mamo światło samo gaśnie ! Coś się tu
dziwnego dzieje !
Pan Mąż wytłumaczył: to sprawka
dziada a Wy nie chcecie wierzyć teraz to się dopiero zacznie......
Zignorowałam te męskie dywagacje.
Następnego dnia wybrałam się na poddasze powiesić pranie, jakież
było moje zdziwienie kiedy włączyłam światło na poddaszu a
zapaliło się w kantorku – rupieciarni – magia czy co ? Od razu
przypomniałam sobie o dziadzie w drewutni. Klikałam różne
przełączniki, wszystko zaprzeczało jakimkolwiek regułom.
Zapalałam światło w kantorku zapalało się na poddaszu, zapalałam
na poddaszu włączało się też na schodach. Jak dla mnie czysta
magia. Pan mąż próbował problem rozwiązać ale bezskutecznie.
Po miesiącu znów zawitaliśmy na rancho tym razem na pomoc
wezwaliśmy elektryka, który robił instalacje w domu. Pan elektryk
porozkręcał wszystkie przełączniki chodził od jednego do
drugiego z miernikiem a światło robiło co chciało. Przez mą
głowę przemknęła myśl -dziad! Po godzinie Pan elektryk
rozwiązał problem. Winowajcą zaistniałej sytuacji okazał się
luźny przewód w rozdzielni. Po jego dokręceniu wszystko wróciło
do normy. Uff ….
Nadeszły letnie wakacje przyjechałam
na rancho a latem wiadomo bywają upały ale i ulewy.
Nadeszła pora deszczowa przez kilka
dni padało a nawet lało. Tym razem na poddaszu zaobserwowałam małą
mokrą plamkę. Z godziny na godzinę plamka się powiększała i
przybrała wielkość solidnej plamy a następnie zacieku, który ze
skosu przewędrował na ścianę pianową. Jak tak dalej pójdzie
rano spotkam się z tym zaciekiem w mojej sypialni piętro niżej.
Pełna pesymistycznych myśli zastanawiałam się jak to możliwe
dopiero co Pan Mąż robił przegląd dachu uzupełniał
uszczelnienia przy kominach wymienił uszkodzony przez wichurę
gont.... czyżby jakaś klątwa, czy faktycznie powinnam tego dziada
zanieść z powrotem na pole pod wierzbę..... ? Zadzwoniłam po
ekipę dekarzy, mieli przyjechać następnego dnia z rana. Minęło
rano, minęło południe dekarzy brak – to już na pewno klątwa.
Zapakowałam Martynę do samochodu i pojechałam po mleko do
gospodarzy za las. Korzystając z okazji iż zostałam sama z
gospodynią (Martyna poszła krowy doić) postanowiłam tak na wszelki wypadek zagadkę
dziada rozwikłać, opowiedziałam o figurce i zapytałam czy ktoś na
wsi jakiś guseł przypadkiem nie uprawiał. Gospodyni na to, że
skądże znowu ale kiedyś stare ludzie jak tu przyjechali to by pole
im dobrze rodziło i plony były, na granicy swego pola zakopywali
figurki dziada albo Matki Boskiej, a skoro ten dziad do mnie trafił
to znaczy że On mnie wybrał bo już w ziemi nie chce siedzieć i
teraz będzie mojego dobytku pilnować i to wszystko to na szczęście.
Wróciłam do domu koło wejścia
siedzi dziad spojrzałam mu w oczy i warknęłam: „ miałeś domu
mi pilnować a Ty co ?” Weszłam do domu trzaskając drzwiami i
wtedy zadzwonił telefon – dekarze przepraszali że tak późno ale
za godzinę będą :-)
Dojechali obejrzeli dach, znaleźli
dziurę (wielkości śliwki) w goncie i papie aż do desek. Diagnoza:
taka dziura mogła powstać tylko przez uderzenie czegoś ciężkiego.
Wpierw podejrzewałam myśliwych pewnie z ambonki strzelali, nie
wycelowali, no tak ale po strzale to chyba i deski były by
uszkodzone na dachu. Mój ojciec wysnuł teorię spadającego
meteorytu – podobno takie rzeczy się zdarzają.... ja to mam
farta.....
Bądź co bądź dach został
naprawiony, poddasze wyschło w czasie upałów a dziad siedzi przed
drzwiami i domostwa pilnuje!
Dla informacji : na co dzień przesądna nie jestem, jak kot przez drogę mi przebiegnie przez lewę ramie nie pluję ;-)