Czas – pojęcie względne, prawda?
Wydawało mi się, że dopiero co opisywałam leśną rzeczywistość na blogu, a
tymczasem minęło ponad pół roku. Jak to w życiu bywa jedno planujemy a zupełnie
co innego się dzieje.
Nowe obowiązki i wyzwania pochłonęły mnie tego lata bez
reszty. Na krótkie weekendy przyjeżdżałam na wieś zmęczona marząc o chwili
wytchnienia. Chodziłam na długie spacery do lasu razem z aparatem, pstrykałam foty
zapominając o całym świecie, jednak po powrocie do domu brakowało mi sił by zdjęcia
poddawać obróbce. Tak minęła wiosna, lato aż ….. nadeszła jesień, wieczory
zaczęły się wydłużać, siedząc przy kominku sięgnęłam po laptopa i zaczęłam przeglądać
zrobione w tym roku zdjęca. Znalazłam na nich ciekawy okaz, którym musze się pochwalić
– Czarne Złoto w Ogrodzie. Otóż w gościnę do mojego ogrodu przyleciała czarna pszczoła,
czyli zadrzechnia fioletowa (Xylocopa violacea). Ten piękny, duży owad został
uznany w Polsce za wymarły w 2002 roku! Ponownie pojawił się w kraju dopiero w
ostatnich latach, w tym w okolicach Wrocławia. Przeczytawszy o tym wypatrywałam czarnej
pszczoły na okolicznych łąkach, jednak bezskutecznie. Szczęście uśmiechnęło się
do mnie pod koniec sierpnia. Siedziałam na werandzie popijałam kawę i wówczas moją
uwagę przykuło ciężkie bzyczenie. Zaczęłam wpatrywać się w rosnącą obok budleję,
aby zlokalizować bzyczącego trzmiela. Tymczasem zamiast trzmiela zobaczyłam
wielką czarną pszczołę, której skrzydła odbijając światło połyskiwały na
fioletowo. Odstawiłam filizankę, wykonałam sprinterski bieg po aparat mamrocząc
bod nosem błagalne zaklęcia typu: „nie odlatuj proszę ….proszę” (Oczywiście,
zawsze gdy nie mam pod ręką sprzętu, dzieje się coś fenomenalnego). Tym razem
zdążyłam sympatyczna pszczółka przez dobre pół godziny spijała nektar z budlei,
pozując przy tym do zdjęć.