Przyjechaliśmy na rancho około południa, rozpakowaliśmy samochód, później obiad na tarasie w towarzystwie dzięcioła zielonego a po obiedzie Pan mąż zabrał się za naprawę kosiarki. Chciałam pomóc i zrobić coś użytecznego jednak wciąż od spraw ważnych odciągał moją uwagę krążący nad nami duży drapieżny ptak, który okazał się Kanią Rudą. Taki rarytas mi się trafił, kolejny rzadki gatunek. Cieszyłam się, że zawitał nad nasz dom, tak więc zamiast pomagać, chwyciłam za aparat i zaczęłam robić zdjęcia.
Pan Mąż widząc fotograficzne
szaleństwo w mych oczach stwierdził, że lepiej będzie jak sobie do lasu pójdę, bo
pożytku ze mnie nie ma…. no więc poszłam.
Powędrowałam nad durzy staw
tam zaplanowałam pierwszy przystanek, miałam nadzieję zobaczyć ciekawe ptaki siedzące na
cyplu tuż za trzcinami, nic z tego – na cyplu było pusto. Przysiadłam nad brzegiem
i wpatrywałam się krajobraz. Nad przeciwległy brzeg przyleciały dwa orły,
zaczęły krążyć i wypatrywać kolacji. Jeden z nich chyba wziął moją skromną
przykucniętą i ubraną w szarą bluzę osobę za coś smakowitego, bowiem wyprostował
lot i wyraźnie zmierzał wprost na mnie, zorientował się, że raczej nie jestem
daniem głównym, gdy się poruszyłam by zrobić zdjęcia.
Poniżej zdjęcie dzięcioła zielonego który nam towarzyszył podczas obiadu