Ostatnie dni wakacji spędziłam
na Rancho z córką. Pan mąż wrócił do pracy, opowiadał o gorącu i prażącym
słońcu. Tymczasem na wsi całkiem solidnie popadało a przez kolejne dni mgły i
mżawka nie zachęcały do wypraw rowerowych. Jednak nie mogłam w domu wysiedzieć,
zabrałam aparat i poszłam się szwendać po mokrym dżdżystym lesie.
Nad stawami cisza, zapach deszczu,
ptactwo przy brzegu nie zwracało na mnie uwagi a może po prostu nie spodziewało
się, że jakiś człek może w taką pogodę nad stawy zawitać.
Tuż za trzcinami wypatrzyłam
czaple siwe i białe. Nie przejmując się mgłą pstryknęłam parę fotek. Bardzo
chciałam uwiecznić te ptaki, w poprzednich latach widywałam je tylko przelotem
nad stawami.
Tego lata taka gradka – łowią sobie
spokojnie rybki.
Zachęcona pozytywnym obrotem spraw, kolejnego dnia po południu znów wyruszyłam na foto-łowy.
Czaple siedziały na wyspie na dużym stawie, tak więc by przyjrzeć się im lepiej powędrowałam groblą w stronę drugiego stawu. Później przeszłam przez kanał po starym pniu drzewa służącym za mostek. Właściwie można by odtrąbić sukces. Zarośla mnie osłaniały byłam niewidoczna dla ptaków. Chciałam jak najszybciej znaleźć się w pobliżu starego pomostu i właśnie wtedy próbowałam skorzystać z deski łączącej mostek z ziemią. Mokra deska i gumiaki na moich nogach to musiało skończyć się w wiadomy sposób. Straciłam przyczepność i z impetem runęłam tylną częścią ciała w runo leśne. Tracąc równowagę przytonie uniosłam aparat w górę (tyłek z ziemią może się spotkać, aparat nie powinien). Aby nie spłoszyć ptactwa nawet nie pisnęłam, cisza a po chwil szum nad moją głową. Siedząc na mchu i paprociach spoglądam w górę a tu z drzewa obok mnie startuje orzeł. Tyle przyrody na raz – trudno to ogarnąć. Orzeł poleciał a czaple się mną nie przejęły, pozwoliły się sfotografować, część obsiadła drzewa na wyspie a kilka sztuk brodziło blisko plaży szukając smacznych kąsków. Szczerze mówiąc takiej ilości tych ptaków na stawach jak dotąd nie widziałam.