Kiedy wirus zaczynał panoszyć się
we Włoszech byłam w trakcie kupowania biletów do jednego z miejsc na świecie które
chciałam zobaczyć. Namówiłam Pana Męża na krótki wyjazd. Wiedziałam że jeśli ten
wypad wypali zapewne i kolejne miejsca z mojej listy życzeń w końcu uda mi się odwiedzić.
Już miałam kliknąć „kup bilet” ale …… stwierdziłam poczekam tydzień i zobaczę
jak się sytuacja rozwinie.
Jak się rozwinęła wszyscy
wiedzą. Zamiast włóczenia się po świecie był wyjazd na wieś oraz czas na przemyślenia.
Wirus a raczej wprowadzenie
nauki online umożliwiło mi po raz pierwszy spędzenie całej wiosny na Rancho. Dzięki
temu odkryłam, że nie muszę przemierzać tysięcy kilometrów by podziwiać
kwitnące wiśnie czy taniec dystyngowanych żurawi. Święto „Sakura Hanami” mam na
wyciągnięcie ręki i to we własnym ogrodzie. Bez przepychania się z innymi
turystami, zajmując miejsce vip-owskie na tarasie, przy dźwiękach lasu,
popijając zieloną herbatę, oglądam spektakl przygotowany przez naturę……..
Czasem warto się na chwilę zatrzymać,
wyciszyć i nieco poprzestawiać priorytety.
Dobrze spędziłam ten czas, aż żal
było wracać do miasta. O ile moja zdalna
praca nie sprawiała kłopotów, córka narzekała, że nie może się skupić na nauce gdyż
ją ciągle rozprasza: świergot ptaków, tupot żuczków, kumkanie żab. Wieś zupełnie nie kojarzy jej się z nauką a za
kilka tygodni ma egzaminy…… Cóż
siedzimy teraz w mieście tęsknimy za stawami, lasem i już planujemy kolejny
wyjazd na Rancho.