Naszą spóźnioną majówkę
spędziliśmy na ranchu.
Kiedy pogoda dopisywała zajmowaliśmy
się zielenią (koszenie pielenie) a kiedy zrobiło się zimno i
mokro ruszyłam na wyprawę do lasu. Włóczyłam się z synem,
odwiedziliśmy wszystkie nasze ulubione miejsca i robiliśmy małą
inwentaryzację. Wpierw sprawdziliśmy co u żurawi, czy rodzina
dzikich gęsi ma już młode, ogólnie co słychać na stawach. W
czasie wędrówki odkryliśmy nowe a właściwie stare miejsce, tyle
że w zmodernizowanej odsłonie - idealne na piknik.
W przedostatni dzień naszego pobytu po
śniadaniu spakowałam plecak i ruszyliśmy piknikować.
Pan Mąż z córką podeszli do tematu
z pewną dozą nieśmiałości, córka nawet próbowała marudzić, że
trzeba przedzierać się przez leśne ostępy, jednakże
spakowane w plecaku ciasteczka okazały się doskonałym motywatorem
;-)
Warto było, piknik w takiej scenerii i
o tej porze roku - bez komarów, tłumu turystów i śmieci – bezcenne.
Pisząc tego posta zaczynam tęsknić za Jedliskowym lasem, może za kilka dni będzie nam dane ponownie cieszyć się magią tego miejsca.
Pan Stawowy nie pilnuje to młodzież hasa po okolicy ;-)
Na koniec prezentuję niespodzianego gościa, który przypomniał, że też mieszka w naszej okolicy.