Tradycyjnie święta = wieś :-)
Podróż na wieś odbyła się szybko i
bardzo sprawnie dzięki pustym świątecznym drogą.
Rancho przywitało nas słońcem i
całkiem ładną pogodą aż nie chciało się wierzyć, że gdzieś
tam na horyzoncie (czasowym) czai się mróz.
W piątek wracając z wizyty u Dziadków
obserwowałam termometr, który nieubłagalnie wskazywał coraz niższą
temperaturę. Kiedy dojechaliśmy do domu na zewnątrz było już
-10C. Pocieszałam się: „jutro będzie lepiej”. Niestety
następnego dnia mróz ani myślał odpuścić około godziny 9
dalej -8C ale za to jakie widoki za oknem: słońce, lekka mgiełka, szadź - bajka.
Wypiłam kubas gorącej herbaty ubrałam się
ciepło, chwyciłam aparat z zamiarem krótkiego „fotospacerku”
przez wieś. Opatulona w szal i czapę wyszłam z domu zrobiłam
zaledwie kilka kroków i poczułam uderzenie zimnego – lodowatego
wiatru. Fotospacer zapowiadał się na bardzo krótki. Kontem oka
spostrzegłam, że w samochodzie a ściśle w części bagażowej pali
się światło.... Któreś z dzieci poprzedniego wieczoru przez
roztargnienie włączyło...... oj ciekawe czy akumulator się nie
rozładował i auto odpali. Do wyboru miałam trwać w niepewności
albo spróbować odpalić. Wróciłam się po kluczyki – poczciwe
autko odpaliło bezproblemowo aby podładować akumulator wybrałam
się na spacer po okolicy - samochodem ;-) trochę wstyd się przyznawać ale ....
było: pięknie, cicho, pastelowo no a
przede wszystkim miałam się gdzie schować przed lodowatym wiatrem.
W włóczędze po okolicy towarzyszyły mi zmarznięte trznadle poza tym, żywego ducha nie spotkałam widocznie tubylcy woleli dochodzić do formy po świętach w cieplutkich domach ....