Korzystając z okna pogodowego zabrałam
dzieciaki i ruszyliśmy na rancho. Tym razem był to jednak
obowiązek, nie chciałam dopuścić do sytuacji jak sprzed roku
kiedy to moje areały pochłonęła zieleń a uściślając szczaw
(galopujący)
Pogodę mieliśmy wspaniałą pierwsze
w tym roku upały temperatura oscylowało w granicach 30C ech....
Michał zajął się koszeniem a mnie
pozostały sprawy bardziej przyziemne jak plewienie poletka
doświadczalnego oraz zajmowanie się ogniskiem domowym czyli gary -
karmienie wiecznie głodnych dzieci.
Właściwie był by to zwyczajny pobyt
na wsi gdyby nie szereg dziwnych zdarzeń. Zaczęło się tak:
Naszykowałam śniadanie, siedzimy przy
stole, Martyna komentuje świat za oknem: o bociany. Przełykam
pyszną kawę i mruczę: acha ..... Michał wychyla się by spojrzeć
i mówi: e tam bociany to pelikany. W końcu i ja wytężam wzrok by
rozstrzygnąć spór, widzę.... rodzinę łabędzi. Przez środek
naszego pola idzie para z siedmioma małymi łabądkami. Porzuciłam
kawę, pognałam robić zdjęcia.
Tego dnia przez nasze podwórko
przewinęło się sporo zwierzaków. Pojawił się bociek by na
świeżo skoszonej łące powybierać co smaczniejsze kąski, pokazał
się zaskroniec i żaba która próbowała sforsować drzwi
balkonowe.
Jednak największą niespodzianką okazała się kaczka.
Późnym popołudniem usłyszałam na podwórku dziwne popiskiwanie
wyjrzałam a na środku podjazdu stoi maleńka kaczka i popiskuje a
raczej pokwakuje. Stanęłam nieruchomo, taki maluch nie może być
tu sam, byłam pewna że zaraz pojawi się jej rodzeństwo i rodzice.
Niestety kaczucha wrzeszcząc wpierw weszła pod auto po chwili
wyszła i wzdłuż domu szła do drzwi wejściowych zupełnie sama.
Cóż zrobić złapałam malucha i włożyłam do kartonowego
pudełka. Martyna była zachwycona, nareszcie będzie posiadać
własne zwierzątko. Oj długo tłumaczyłam że nie możemy
kaczuchy trzymać w domu. Jak już córce wytłumaczyłam zaczęłam
się zastanawiać co z małym gościem zrobić, wpierw pomyślałam o
ptasim azylu , ale przecież najbliższy jaki znam znajduje się w
Warszawie. Może ją dać komuś na wsi kto ma akurat małe kaczki
….. hm..... Przeanalizowałam informacje jakie znalazłam o
kaczkach w mądrych książkach - doszłam do wniosku, iż najlepiej
będzie zawieźć ją nad staw, wypuścić a zapewne jakaś kacza
rodzina malucha zaadoptuje. Zadzwoniłam do kuzynki by potwierdzić
trafność decyzji, w końcu kuzynka na zwierzętach dzikich a
zwłaszcza tych leśny się zna.....
Półgodziny później jechałam autem
nad stawy. Martyna w skupieniu trzymała na kolanach pudełko z
Balbiną. Kiedy dojechałam do brzegu akurat z trzcin wypłynęła
gromadka podobnych do Balbiny maluchów. Delikatnie wyjęłam
kaczuchę z pudełka i postawiłam na brzegu, ta wskoczyła do wody i
w ekspresowy tempie dołączyła do płynącej grupy.
Tymże sposobem zostałam przez rodzinę
okrzyknięta Matką Teresą od kaczątka