Jak zwał jak tak w każdym bądź razie
chodzi o to paskudztwo, które żyć nie daje.
Generalnie od kiedy pozbyliśmy się
sprzed domu wybujałej nawłoci całe to paskudztwo opuściło naszą
posesję. Czasem pojawiają się pojedyncze sztuki.
Natomiast w lesie …..
Dwa dni temu Michał namówił mnie bym
pojechała z nim do leśniczego przez las.
Pierwsze 50m - wszystko ok! Myślę
sobie będzie fajna przejażdżka.
Gdy tylko ta myśl przeszła przez mą
głowę wjechaliśmy na taką piaszczystą polankę i …zaczął
się HORROR. Ze wszystkich stron nadlatywały gzy, atakowały głównie
głowę. O zawróceniu nie było mowy, bałam się że gdy stanę by
wrócić one mnie zeżrą. Naciągnęłam na głowę kaptur kurtki
przeciw deszczowej. To znacznie ograniczyło widzialność, ale może
i dobrze bo gdybym widział tą czarną chmurę gzów pewnie bym
spanikowała. A tak krzyknęłam do młodego trzymaj się prawej a ja
lewej i do przodu.
Łatwo krzyknąć, ale gorzej z
wykonaniem, po piachu rower wcale nie był taki wyrywny, gzy uderzały
w mój kaptur (wrażenie jakby padał grad). W końcu dojechaliśmy
do bardziej utwardzonej drogi. Usłyszałam jak Michał mówi : mama
jedziemy już 30km/h a one dalej za nami pędzą. Makabra....
Dopiero koło jeziorek zwolniliśmy, zerwaliśmy pokaźne gałęzie i
odpędziliśmy tałatajstwo. Parę minut odpoczynku i dalej w drogę.
Kawałek za budką Stawowego kolejny atak, tym razem już nie
zatrzymywaliśmy się dojechaliśmy do Wierzbicy Górnej na pełnym
szwungu.
Byłam tak zmęczona iż ledwo
trzymałam rower pomyślałam a może by tak zadzwonić po Wojtaka by
po nas przyjechał , ale honor i brak zasięgu nie pozwolił na taką
opcję. Postanowiliśmy z Michałem iż wrócimy do domu nieco
dłuższą ale bezpieczniejszą asfaltową drogą.
Wczoraj wybrałam się z Młodym
samochodem do Nowej Wsi po mleko, wracaliśmy przez las, gzy
zaatakowały w tym samym miejscu. Tyle że tym razem siedziałam w
samochodzie kompletnie wyluzowana i myślałam: teraz możecie się
tylko oblizać nie dopadniecie mnie przez szybę. Zażarte owady nie
odpuszczały, atakowały szyby, wyleciały za nami z lasu i
odprowadziły auto aż na podwórko. Było ich tak dużo, iż
siedzieliśmy w samochodzie i czekaliśmy z pięć minut by się
rozproszyły, jakoś nie mieliśmy ochoty na spotkanie z nimi oko w
oko.
By walczyć z wrogiem trzeba poznać
jego obyczaje, zaczęłam szukać informacji, skarbnicą okazały się
fora koniarzy. Znalazłam różne wskazówki co robić by dziadostwo
odstraszyć. Postanowiłam sprawdzić kilka sposobów, jeśli coś
zadziała zapewne o tym napiszę.
Na razie wiem na pewno że: gzy
wykluwają się i są najbardziej aktywne w lipcu – to prawda.
Informacja iż są aktywne tylko przez
kilka godzin a w południe w największy skwar śpią – brednie
atakują o 6 rano , o 11 , o 12, o 13 tak samo, wieczorem też nie
robią sobie przerw.
Co do zapachowych specyfików : OFF –
w przypadku gzów NIE DZIAŁA
Sprawdzę wieczorem olejek waniliowy.
Gdyby ktoś miał sprawdzone sposoby
proszę o wskazówki.