niedziela, 30 listopada 2014

O zwierzętach domowych z podtekstem politycznym

O tym że jest szaro i buro pisać nie będę, każdy kto mieszka w moim regionie doświadcza szarości. Nadmienię jedynie, że kiedy bardzo zapragnęłam słońca, pojechałam na rancho tam okropnie się rozczarowałam. Na wsi też buro. Przez weekend opatuleni w czapki i szaliki staraliśmy przygotować nasze wiejskie obejście do zimy. Było przekopywanie ogródka – (Pan Mąż oczywiście) i ubieranie drzewek. Weekend zleciał jak z bicza trzasnął. Ale dość o wsi i kolorach a raczej ich braku, temat posta sam jakoś tak wpadł będzie o zwierzakach domowych.
Na wstępie wyjaśnię nie jestem zwariowaną paniusią – lubię zwierzaki lecz z umiarem, to znaczy szanuje je i reaguje gdy dzieje im się krzywda, dokarmiam zimą ptaki, dbam o koty mojego Taty i pewnie jakby się przybłąkał jakiś pies też bym go przygarnęła ale na pewno nie kupowałabym psu kolorowych ubranek i nie nosiłabym w specjalnej torbie na zakupy do centrum handlowego.
I tak dochodzimy do sedna a mianowicie do „błąkanie się psów”. Otóż kiedy się przeprowadziłam do „prawie miasta” jesienią z okolicznych ogródków działkowych przychodziły do nas na darmową michę stadka kotów. W zagajniku nieopodal domu mieszkały bezpańskie psy, one też czasami zaglądały na podwórko do kocich misek. Przez kolejne lata psów i kotów było coraz mniej w pierw naiwnie myślałam, iż społeczeństwo się nam ucywilizowało, nikt już psów nie wyrzuca - nie wywozi do lasu.

Zderzenie z rzeczywistością nastąpiło jakieś trzy lata temu, wtedy to poczta po raz kolejny przeniosła swoją placówkę tym razem w mieszkalną część pobliskiego Chinatown. Pojechałam na pocztę odebrać list polecony, zaparkowałam – wysiadłam z auta - zapach unoszący się wkoło mówił: oj nie będzie dobrze ! Skierowałam się w stronę poczty po drodze mijałam mały osiedlowy sklepik, moją uwagę przykuły dyndające w witrynie sklepowej kurze łapki z pazurkami. Ciekawość była silniejsza …. zaryzykowałam podeszłam bliżej. Przed wejściem leżała stara lodówka służąca za coś w rodzaju akwarium. Zdemontowano jej drzwi a do środka wlano trochę wody w której taplały się małe kraby. Obok akwarium stała lada chłodnicza w niej leżały sztuki mięsa z czterema nogami -króliki to raczej nie były. Mocno zniesmaczona pognałam na pocztę nie oglądając się za siebie. W domu swoim odkryciem podzieliłam się z Panem Mężem. Niestety smutna to prawda, nagłe zniknięcie z okolicy bezpańskiej zwierzyny zawdzięczamy nie ucywilizowaniu miejskiej społeczności a raczej azjatyckiej kulturze, która przerabia na pożywienie wszystko co biega i pełza. 

Dziś media obiegł film służby celnej pokazujący ten proceder. Film wywołał zgorszenie i komentarze. A ja zapytam przecież na tą pocztę nie tylko ja chodzę, chodzą tam i inni: urzędnicy gminni, straż miejska, przez trzy lata nikt nic nie widział ? Teraz wielkie oburzenie: mięso niewiadomego pochodzenie w restauracjach w stolicy ! Azjaci jedzą: psy, koty, szczury my jemy: świnie, kurczaki pędzone na antybiotykach i hormonach – co kraj to obyczaj. Szanuję kulturę innych lecz chciałbym by i nasza kultura była szanowana, idąc do restauracji wolałabym zjeść kurczaka a nie kota udającego kurczaka.
 Ktoś wydaje pozwolenie na wjazd obcokrajowcom ale nikt nie sprawdza co dalej się z przybyłymi ludźmi dzieje. Po okolicy krążą anegdoty jak to na jeden paszport przyjeżdża do Polski trzech Azjatów. Coś w tym musi być bowiem w wiejskiej szkole mojej córki jest już więcej dzieci kolorowych niż białych. Kolejna sprawa jeszcze bardziej przyziemna: skoro rodzą się dzieci to osobniki ludzkie muszą też umierać ! Znajomy pytał mnie czy widziałam w okolicy nagrobek lub pogrzeb Wietnamczyka lub Chińczyka ? Odpowiedź: -nie widziałam !
Przypuszczam, iż za kilka lat Polskę obiegnie sensacyjna wiadomość : „W lesie pod Wólką Kosowską odkryto zbiorową mogiłę zawierającą szczątki niewiadomego pochodzenia !”

Urzędnicy żyją w swoim własnym świecie tworząc biurokratyczne bariery a obok toczy się życie w zupełnie innym rytmie.
Smutne to bowiem idąc do sklepu nigdy nie jestem do końca pewna czy kupuję sól drogową czy spożywczą, nie wiem czy produkt nazwany masłem - masło w ogóle zawiera, nie wiem czy kupiona elenktyczna szczoteczka do zębów jest oryginalna czy też jest podróbką, która ulegnie samodegradacji po trzecim użyciu, itd.....
Według mnie to wszystko nie podąża w dobra stronę ….. ale „cóż taki mamy klimat” zresztą nie tylko w Polsce.


Dla ludzi o mocnych nerwach poniżej link do filmu z Chinatown.
 https://www.youtube.com/watch?v=yOCcFyv2XT0&feature=youtu.be

piątek, 7 listopada 2014

Kocie sprawy a raczej kocie sztuczki.


Stało się, piękna kolorowa jesień odeszła w zapomnienie - nastała pora mgieł i szarości.
W takich okolicznościach przyrody ciężko wykrzesać z siebie odrobinę optymizmu. Wszystko człowieka wkurza: to że jedyną drogę dojazdową do posesji mu rozkopali, to że wszędzie są korki, że brak miejsc parkingowych, że ciasno, tłoczno i brudno. Chodzę więc z spuszczonym nosem, obecna ciałem ale nie duchem.
Przez tą nieobecność ducha nawet nie wiem kiedy, cudownie rozmnożyły mi się koty.
A było to tak :
 
Mój Tato posiada dwa czarne kocury. Zwierzaki na przemiennie albo wylegują się na sofie w salonie, albo brykają po podwórku. Generalnie kotami zajmuje się Tato, ale na czas jego nieobecności kociska wdrożyły własne procedury.   I tak gdy kot widzi mnie w domu puka łapką w szybę drzwi tarasowych. Otwieram, wpuszczam kota do środka, kot miauczy, drapię (miziam) kota , następnie napełniam kocią miskę i mogę odejść. Tak na marginesie dodam, że kot niepomiziany nie chce jeść tylko dalej miauczy wiec drapanie kota jest punktem obowiązkowym. Najedzony kot ucina sobie drzemkę a później wychodzi z domu głównymi drzwiami z którymkolwiek z pozostałych domowników. Ponieważ zrobiło się chłodno kot po półgodzinnym wietrzeniu futra znów puka w drzwi balkonowe i domaga się miski. Do tego koty są dwa więc procedura powtarza się dość często, właściwie ciężko zliczyć ile razy dziennie.
W zeszłym tygodniu schodzę do salonu, - czyżby wzrok mnie zawodził ! Widzę …... trzy czarne koty wylegujące się na sofie !!!
Wołam syna i pytam :
        • wpuściłeś kota ?
        • Tak wpuściłem i dałem michę.
        • Ale jeden jest nie nasz !
Na skutek zamieszania i hałasu w pokoju, jeden z czarnych kotów otworzył oczy, przeciągnął się i spokojnym krokiem podszedł do balkonowych drzwi - ten był „nie nasz”.

Następnego dnia z przejęciem opowiadałam Ojcu o kocich perypetiach a Tata spokojnie wyjaśnił, że owszem pojawił się jeszcze jeden kocur, przyszedł z ogródków działkowych, wprowadził się do garażu (wchodzi tam sobie przez kocią klapkę w drzwiach ).
Kot zwierze inteligentne - podpatrzył procedurę wejścia do salonu u naszych kotów i ją z powodzeniem zastosował.
Obecnie „nie nasz” mieszka w garażu i tam się stołuje a czasami gdy ktoś się pomyli dostaje bonusową miskę w domu. Przez te bonusy zrobił się zdecydowanie grubszy, łatwiej go teraz odróżnić od „naszych” kocurów ponadto zaprzyjaźnił się z moją córką, dostał imię „Misio” i właściwie jest już nasz ;-)